Przeczytane na FB: No więc siedzę po pracy w tym bistro na Piotrkowskiej i oddając się drobnym, kulinarnym luksusom w postaci tarty z kozim serem i rulonów z bakłażana, doświadczam zarazem jak stolik obok realizuje się klasyczny topos postnowoczesnego romantyzmu. Dwie koleżanki, z czego jedna trauma. Zaaranżowane przez smutniejszą z nich niezobowiązujące spotkanie nad quiche i lemoniadą, które raptem w połowie pęka i staje się radykalną sesją psychoterapeutyczną, spowiedzią. Popołudnie jest ciepłe i jasne. Powietrze drży od lekkiego wiatru.
- Poczułam, wiesz, bo to się przecież czuje, że się jakoś oddaliliśmy tak. W końcu powiedziałam mu, że jestem gotowa poczekać te dwa lata, on u siebie, ja u siebie, żeby potem zamieszkać razem w Warszawie. A on mi od razu tak bezlitośnie, że nie poczeka, nie chce. Rozumiesz? Ja w ryk, poryczałam się.
Myślałam, że mu się głupio chociaż zrobiło. Bo to oznaczało koniec pomiędzy nami. Skąd! Bo uspokoiłam się, nie płakałam już, i wiesz, co on na to i w ogóle? Zapytał, jak mi idzie „Gra o tron”. Rozumiesz? Takim okazał się człowiekiem. Byłam z nim i wszystko, a on mnie w ten sposób potraktował. Wiesz, jakie to uczucie?
Zapadła cisza. Tej, która przestała mówić oczy lśniły od emocji. Nie ponaglała jednak, nie domagała się natychmiastowej odpowiedzi, doraźnego współczującego komentarza. Wiedziała z pewnością, że to milczenie jest niezbędne, by w spokoju poczęła się jakaś mądra rada, deklaracja zrozumienia, otucha. Żeby do głosu doszedł tutaj atawistyczny, nieściemniony humanizm. Wreszcie ta, która do tej pory tylko słuchała, odzywa się.
- Ale książka czy serial?
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą