Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

"Niby wytrzeźwiałem - i co dalej?" - ciąg dalszy opowieści alkusa

45 788  
200   53  
Artykuł może zawierać emocje. Czasami dużo emocji. Jejku, nawet nie wiem, od czego zacząć... Może po prostu:
- Dzień dobry, kochani!



Muszę Wam powiedzieć, że to, co podziało się po wpuszczeniu w internety tej mojej ostatniej opowieści, coś zmieniło. Mocno, dużo zmieniło! Pisząc tamto, co napisałem, myślałem sobie: "Ach, co mi szkodzi? Wyślę do joemonsterowej redakcji, pewnie i tak odrzucą, a gdyby nawet przeszło, to przeczyta to parę osób i jeszcze połowa z nich mnie wyśmieje...". Hmmm... Jak pewnie niektórzy z Was zauważyli - tak się jednak nie stało... To, co się dalej wydarzyło... Kurde, brakuje mi słów w słowniku, żeby to jakoś sensownie opisać! Artykuł wrzucili już następnego dnia rano (dzięki, Charakterek!), skopiowałem też linka i dałem na swojego fejzbuka, żeby może ktoś ze znajomych - z nudów - rzucił na to okiem przy porannej kawce...

Spokój - tak zalecany prosto po wyjściu z ośrodka i wracaniu do rzeczywistości - nie trwał długo. Jak huknęło, to porządnie! Zaczęła się, dosłownie, LAWINA komentarzy, lajków, trzymania kciuków, jakieś telefony i esemesy... Zewsząd! To jest nie do opisania! Pomimo tego, że alkus powinien sobie planować każdy następny dzień, żeby mieć jakieś zajęcie i nie myśleć o głupotach - moje plany spaliły na panewce i przez półtora dnia praktycznie prawie nie odchodziłem od komputera, tylko czytałem Wasze wiadomości, komentarze, privy... I starałem się odpisywać... LUDZIE! Nie ma takich słów, by opisać, jak bardzo Wam DZIĘKUJĘ!

Ale tej Waszej dobroci, tego wsparcia z Waszej strony było tyle, że po prostu nie umiałem tego ogarnąć! Taki grom z jasnego nieba, na który taki zwykły synek ze wsi absolutnie nie był przygotowany. I taka myśl, że: "co ja narobiłem?" oraz, parafrazując cytat z filmu:
" - Rozbił pan bank! - Nie, ja tylko napisał...".

To wszystko wyszło tak, że poczułem się jak jakiś pieprzony celebryta. Nie chcę być celebrytą - to jest chyba męczące zajęcie. W pewnym momencie wyłączyłem komputer, spakowałem się w auto i pojechałem odwiedzić ludzi na ośrodku, z którymi jeszcze kilka dni wcześniej żyłem. Trzeba było jakoś spróbować zbić krytyczny poziom euforii, wypuścić trochę powietrza, się wyciszyć... A tam okazało się, że już też to ktoś przeczytał, dał też przeczytać komuś innemu... No i całe wyciszanie się poszło "jak krew w piach".

Ale zmieniliśmy temat, ponarzekaliśmy na pogodę i na mecze, i jakoś to się uspokoiło. Jak słusznie wszyscy zewsząd mi radzą, żeby brać wszystko po lekku i na spokojnie, tak wtedy to się przez chwilę nie udawało. Myślałem też, żeby przy okazji pogadać z Panią Terapeutką, ale nie było jej, więc druga myśl to taka, że: "kurde, Marek! A może to dla ciebie taka nadplanowa próba? Taki pierwszy test radzenia sobie z różnymi emocjami na trzeźwo? Przecież nie zawsze będzie przy tobie fachowiec od uczuć, któremu będziesz latał i co chwilę dupę zawracał! Dorośnij, głupku!". Po tej dziwnej rozmowie z samym sobą jakoś tak wrócił taki spokój, ja wróciłem do domu już taki wyciszony, dla pewności zaparzyłem sobie meliskę, wysiorbałem i poszedłem spać. Sen już też był spokojny.

Rano wstałem z taką jakąś niewytłumaczalną radością i z takim dziwnym poczuciem, że przez przypadek chyba wczoraj udało mi się zrobić COŚ... Nie wiem, jak to nazwać? Coś... dobrego? Pożytecznego? Nie wiem, po prostu COŚ... Sorry, że pitolę Wam tu takie farmazony i śmiejcie się ze mnie ile wlezie, ale ja tak serio to odebrałem. Że COŚ się zmieniło. I jeszcze ta kwestia, że jakoś udało się ten wczorajszy dzień jakoś przeżyć i nie zgłupieć do reszty. Tam, na terapii, mówili nam, że samo przestanie picia to tylko początek - takie małe intro - do zaczęcia pracy nad sobą i swoimi zachowaniami. I odniosłem wrażenie, że jakąś tam malutką lekcję tego dużego planu wczoraj odrobiłem. Taką siłę to dało. I pojawił się taki jeden mały puzzel - jeden z pierwszych - do zaczęcia składania jakiejś wielkiej, nowej układanki.

(Ale bredzę, nie?)

Na terapii wciskali nam do łba, że ważnym jest, żeby znaleźć sobie jakąś alternatywę do gorzały. Coś, co zapełni tę lukę, która zostanie pusta, gdy już przestaniesz pić czy zdychać w łóżku po piciu. Pojawia się sporo czasu na rzeczy, które sam sobie powinieneś wymyślić. Fajnie jest wrócić do swoich pasji, hobby, zainteresowań, które musiały zjechać na boczny tor, bo po głównych szynach jechał rozpędzony ekspres z wódą. Wrócić do starych albo wymyślić sobie coś całkiem nowego, ciekawego. I ja chyba coś takiego miałbym, ale o tym za chwilę.




Sytuacja jest dynamiczna - jeszcze miesiąc temu nie myślałem, że dziś będę siedział i coś pisał. No, ale skoro Wam się w jakiś sposób spodobało, to wypadałoby wziąć byka za rogi i jakoś to kontynuować! I zrobić tak, żeby to może był jakiś pomysł na samego siebie, spróbować przekuć swoją słabość w coś innego, może mocniejszego. Żeby była to jakaś forma, hmmm... autoterapii? Ten Wasz masowy odzew dał mi taką dawkę pogody ducha, że spokojnie mógłbym stanąć na targowisku i za darmo nią handlować! I starczyłoby dla wielu osób, wierzcie mi! To było jakby taki miting, który daje ci spokój i pozytywną energię, z tym że tu nie trzeba było nawet ruszać się z domu, a odczucia pomnożyć należy razy 100. I czuję, że Wy - ci, co razem sobie czasem piszemy - możliwe, że też czujecie podobnie.

No, ale pora trochę sfrunąć na ziemię (chociaż może nie do końca), i trochę przestać Ikarzyć.

Pewna prominentna polska persona - niejaki pan J. Monster - poleciła mi, żebym - zanim zabiorę się za jakieś tam nowe gryzmolenie - przeczytał książkę pt. "Oswoić narkomana" i żebym zwrócił szczególną uwagę na rozdział, gdzie autor (p. Robert Rutkowski) opowiada o swoich przeżyciach zaraz po odwyku. Na razie przeczytałem tylko darmowy pierwszy rozdział, dostępny w internecie. Dobrze się czyta, ale doczytam jednak kiedyś indziej. To jest ten mój cholerny brak pokory, ale myślę też, że jednak historia każdego z nas jest trochę inna, i pewnie tam jest napisane, żeby nie brać wszystkiego na hurra, nie próbować zmieniać całego świata, tylko żyć na spokojnie i po kolei.

Głuchy cham i pępek świata jestem, nie? Możliwe, ale z całym szacunkiem, chciałbym to wszystko zrobić tak trochę po swojemu. I też nic na szybko, nie na dziko, w miarę możliwości. Jak? Pozwólcie, że przedstawię Wam swój taki wstępny plan.

Hmmm... Będąc tam, w ośrodku, co jakiś czas myślisz sobie: "jak to wszystko będzie wyglądało po wyjściu?", "jak się tam odnajdę?", "jak to będzie?"... No, i doszedłem do wniosku, że w okolicy, gdzie mieszkam, to ja po prostu ciężko będę miał ze znalezieniem dla siebie jakiegoś odpowiedniego miejsca. Bary raczej odpadają, nie będę też non stop siedział w jakichś restauracjach i żarł pizze, a siedzieć ciągle w domu i się alienować? To też nie jest dobre wyjście. I żeby nie było - to nie jest tylko mój kłopot, bo pracując przedtem w knajpie znajomi czasem narzekali, że też nieraz gdzieś by chętnie wyskoczyli całą rodzinką, z dzieciakami - ale nie ma zbytnio gdzie.

Zaczęła się więc pomału jarzyć lampka nad głową, żeby coś spróbować zrobić w tej materii. Hmmm... Tym bardziej, że i ludziom takim jak ja - trzeźwiejącym alkoholikom - przydałby się taki bezpieczny, spokojny punkt gdzieś w pobliżu. Takie miejsce, gdzie każdy mógłby przyjść po południu, pograć z dzieciakami w jakieś planszówki, scrabble, może w jakiś bilard czy ping-ponga. Albo po prostu przyjść styranym po robocie, usiąść i w spokoju wypić np. kawę... Takie cuś... Otwarte w każde popołudnie dla wszystkich, a jeden albo dwa wieczory w tygodniu zarezerwować na zamknięte spotkania tematyczne - dla nas, alkusów (jak "nasze" alkusy z jakiegoś powodu nie będą chciały przyjść, to jest szansa, że odwiedzą nas przyjezdni, którym nie bardzo pasuje pokazywać się "u siebie"). Idea szczytna i może nie tak łatwa do zrealizowania, ale warto mieć jakiś cel, co nie?

Troszkę gryzę temat, bo wydaje mi się, że to też może być coś fajnego - egoistycznie - dla mnie (bo byłoby jakieś zajęcie i jakiś fajny cel, a u mnie niekiedy, niestety, wręcz wskazane jest, bym był egoistą), no, ale jakby takie coś wyszło, to i dla wszystkich naokoło też by chyba to było niezłe. Pomyślcie: ojciec, zamiast po robocie iść na piwo, to bierze dzieciaki i idzie w takie miejsce, żeby pobyć razem z nimi. Miałby alternatywę. Fajnie, nie? Pójdę z tym do odpowiednich ludzi z gminy, jeżeli udałoby się załatwić jakieś lokum na taki punkt, to byłoby miło, a jeżeli nie, to się dalej pomyśli.

Pomysły pomysłami, ale najważniejsze w tym wszystkim to mieć świadomość, że coś może się nie udać. A jak się nie uda, to spokojnie! Nie pójdę od razu się schlać z rozpaczy, tylko wezmę porażkę na klatę i dalej będę żył! Teoretycznego sukcesu też nie zamierzałbym świętować w taki sposób jak dawniej. Pomimo tego, że przez pół życia byłem po pas w gównie, to teraz się cieszę, że tylko po pas, i że może da radę się jeszcze wykopać. Możliwe, że to jakaś następna moja choroba psychiczna, jeszcze niezdiagnozowana. Póki co nazywam ją optymizmem, bo tak mi wygodnie.

A przesłanki ku temu, że taki projekt mógłby mieć szanse powodzenia, to np.:

- fakt, że istnieje taki specjalny fundusz do przeciwdziałania alkoholizmowi, i stamtąd właśnie można by się postarać o jakieś pieniądze na takie coś. Wkurzonych ("bo se wymyślił i jeszcze teraz będzie chciał pieniądze z moich podatków, pijak jeden") pragnę uspokoić, że pieniądze na ten fundusz idą m.in. z akcyzy zawartej w cenie alkoholu. Sam jeden zainwestowałem tyle w wódę, że spokojnie na parę miesięcy utrzymania klubu wystarczyłoby.
- fakt, że dotąd rozmawiałem o tym tylko z kilkoma osobami, ale wszyscy byli żywo zainteresowani, więc nie byłbym do tego sam.
- fakt, że jak odzew będzie pozytywny, to może nie będzie za trudno zwołać min. 7 osób, żeby założyć stowarzyszenie, jakoś podzielić się obowiązkami, każdy niech zrobi trochę tego, co akurat umie... I dalej z tym działać.
- fakt, że mogłoby to nie kolidować zainteresowanym z resztą prywatnego życia - nazbierać kilkoro takich zapaleńców jak ja, ustawić sobie jakiś grafik, tak żeby każdy np. poświęcił jedno popołudnie w tygodniu - przyszedł na te parę godzin, pootwierał, pobył tam, pozamykał... To znowu oszczędność, jeżeli tak - społecznie - ludzie by się zgodzili...
- fakt, że gdyby już był jakiś lokal, a gdyby trzeba było np. coś poremontować, to też można grzecznie zapytać kogoś, czy by nie pomógł. Branża budowlana jest dosyć mocno narażona na kontakt z alko, więc taki ktoś mógłby poniekąd też dla siebie pomóc przy czymś takim. Ja mogę docinać regipsy i malować ściany. Ewentualnie namieszać zaprawy...
- fakt, że można by się przy okazji trochę podszkolić w papierkowych sprawach. Szczerze tego nienawidzę, ale jak trzeba będzie, to się zrobi, albo jak nie będę wiedział co i jak, to pójdę do kogoś mądrzejszego, zrobię ślepia jak kot ze Shreka i grzecznie poproszę, żeby ktoś coś wytłumaczył.
- fakt, że nie wracam do poprzedniej, monotonnej pracy, więc i więcej czasu byłoby na to wszystko, a z głodu na razie nie zdechnę, bo jakieś drobne na chleb jeszcze mam. Jak już zmieniać, to zmieniać. Pracę również. Następnej będę szukał w swoim czasie, z założeniem, żeby była w miarę blisko. Ostatnio traciłem ponad 3 godziny dziennie na same dojazdy.
- no i ogólnie sam fakt, że fajnie by było mieć takie miejsce, gdzie mógłbym później usiąść i na spokojnie przeczytać np. 12 kroków AA i pomyśleć, co dalej...



Zdaję sobie sprawę, że to wszystko nie będzie takie łatwe, że może robię wszystko od dupy strony, a gwarancji sukcesu żadnej nie ma. Wiem o tym, ale z drugiej strony - nieraz już coś sobie głupiego ubzdurałem, nawet kiedy jeszcze chlałem jak dziki osioł, a często wychodziło na to, że z takich dziwnych pomysłów rodziło się całkiem coś fajnego. Jak się nie spróbuje, to się nie przekona, nie? Takie np. finały WOŚP czy koncerty charytatywne robiliśmy już parę razy i nawet wtedy się cieszyłem, że jest dużo do porobienia, nie było nawet za dużo czasu na staczanie się, a widok tych wszystkich zadowolonych, uśmiechniętych twarzy po stokroć rekompensował ten czas poświęcony na zorganizowanie imprezy. Tego nie kupisz za żadne pieniądze!

Tak więc jakiś tam plan jest. Wyjdzie, to wyjdzie, nie - to nie, ale niech coś się dzieje, bo nuda to raczej nie dla mnie.

A Ty, Gorzało, wiedz, że za długo Cię kochałem i teraz czeka nas burzliwa sprawa rozwodowa!

Czemu nazywam ją od dużej litery? Bo trochę ją znam i wiem, że to Wredna Sucz jest. Zdradliwy i groźny przeciwnik, do którego trzeba mieć szacunek i nie mogę o tym zapominać... Jak zapomnę, to choćbym sobie nie wiem co zaplanował, to ta świnia znowu przyjdzie i wszystko mi odbierze. Nie chcę już tak...

Lekcja do zaliczenia dla mnie dziś jest taka, żeby już nie dać się ponieść nadmiernym emocjom. Najlepiej, żeby nawet meliska nie była potrzebna. Coś czuję, ten test jest możliwy do zaliczenia.

Kończę już.

Dziękuję Wam za ewentualną uwagę, mega empatię, dobre słowa... Za to, że jesteście. A jesteście WIELCY!!! Życzę Wam fajnego dnia, bez niepotrzebnych stresów i trosk. I pogody ducha, jak to mawiają alkusy!

Marek, alkoholik.

PS Ups! Nie wiem, czy to przeczytacie, bo artykuł jest niepełny - zdjęciów ni ma...

(Ni ma, ale będą - redakcja).

Zobacz też: "Tam, na detoksie, nie jest tak źle..." - moja subiektywna relacja z odwyku

12

Oglądany: 45788x | Komentarzy: 53 | Okejek: 200 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało