W dzisiejszym odcinku pójdziemy siedzieć za darmowe stołowanie się w KFC, nie napiszemy matury, bo szkoła nie ogarnia internetów, oraz powiemy „pa, pa” usłudze Zdjęcia Google.
To normalne, że ostatnie występy wielkich artystów z miejsca wzbudzają wielkie zainteresowanie fanów.
Oczywiście najlepiej by było, aby ten finalny popis był godnym zwieńczeniem kariery, taką wisienką na torcie,
efektownym wykrzyknikiem na końcu zdania. Niestety nie każdy mógł
mieć takie „szczęście” jak Heath Ledger, który rolą Jokera
zapracował sobie na pośmiertnego Oscara. Czasem zdarza się, że
ostatni występ utalentowanej gwiazdy jest jedną wielką
katastrofą…
#1. Gene Kelly – jego występ „Xanadu” posłużył za wielką
inspirację...
Kto nie kojarzy
„Deszczowej piosenki”? Kelly był artystą uwielbianym w
szczytowym momencie swej kariery, czyli w latach 50., kiedy to w
całości poświęcił się aktorstwu filmowemu. Wcześniej swój
taneczny warsztat rozwijał na broadwayowskich deskach. Gene występował u
boku największych gwiazd kina, a za swój dorobek dostał Oscara.
Nagroda ta tylko zmotywowała gwiazdora do kontynuowania kariery, a
nawet i do szukania nowych jej ścieżek. Oprócz tańczenia,
śpiewania i rozwijania aktorskiego talentu, Kelly zabrał się też
za reżyserię.
Ostatnim filmem
gwiazdora był „Xanadu”, nakręcony w 1980 roku. Mimo że później
zdarzało mu się udzielać w serialach telewizyjnych, to
właśnie „taneczny” występ w tej produkcji uznawany jest za
zwieńczenie jego artystycznej działalności. Kelly pojawił się na ekranie u boku
Olivii Newton-John w produkcji, która
została zjechana przez
krytyków i spotkała się z, delikatnie mówiąc, chłodną reakcją
widzów.
Co zaskakujące – wielkim hitem okazała się za to
ścieżka dźwiękowa z „Xanadu”.
Film ten był tak
marny, że… posłużył komuś za inspirację. Tym kimś był John
J.B. Wilson – amerykański publicysta, który to po obejrzeniu
„Xanadu” zorganizował pierwszą galę rozdania Złotych Malin!
Na pocieszenie trzeba tu jednak zaznaczyć, że tę niezbyt
zaszczytną nagrodę przyznano twórcom innego musicalu („Can’t
Stop the Music”).
#2. Groucho Marx –
zagrał Boga w filmie, który boski absolutnie nie był
Charakterystycznego
komika z domalowanym wąsem kojarzy się głównie z jego występów
w filmach produkowanych od lat 20. do 50. ubiegłego wieku. To
wówczas świat oszalał na punkcie braci Marx, jednak sam Groucho
pojawił się na teatralnej scenie już w 1905 roku, jako śpiewak.
63 lata później, po dekadach owocnej kariery, gwiazdor po raz
ostatni stanął przed kamerą. Zagrał „Boga” – gangsterskiego
szefa wszystkich szefów – w filmie „Skidoo”, produkcji mającej
wykpiwać amerykańską hippisowską kontrkulturę.
Groucho szykując
się do roli w filmie, gdzie głównym elementem fabuły jest LSD,
sam kilkukrotnie przyjął dawkę tego psychodeliku. Dzięki temu
doświadczeniu komik wiedział, jak zagrać osobę będącą pod
wpływem „kwasu”. I chociaż jego występ został oceniony
pozytywnie, to film okazał się wielką klapą finansową oraz
ofiarą bezlitosnej krytyki ze strony widzów. Wygląda na to, że
twórca tego „dzieła” Otto Preminger, pisząc scenariusz do
„Skidoo”, mógł jednak nie eksperymentować z LSD, bo finalny
efekt okazał się nieco zbyt, nazwijmy to, „ekscentryczny”.
#3. Bela Lugosi –
upokarzający koniec wielkiego wampira
Dla tego
węgierskiego artysty rola tytułowego wampira w produkcji „Drakula”
z 1933 roku była zarówno błogosławieństwem, jak i prawdziwym
przekleństwem. Po zagraniu słynnego krwiopijcy aktor ten na resztę
życia został zaszufladkowany jako posępna gwiazda horrorów. Nie
zmienia to oczywiście faktu, że w tego typu dziełach Lugosi zawsze
wypadał rewelacyjnie.
Pod koniec lat 30.
Bela zaczął podupadać na zdrowiu – cierpiał na rwę kulszową,
a środkiem przynoszącym artyście ulgę była morfina, a później
także i metadon. Od obu substancji Lugosi z czasem uzależnił się,
co bardzo odbiło się na jego karierze – aktor spotkał się ze
sporym ostracyzmem ze strony filmowców i
zaczął dostawać coraz
mniej propozycji występów w dobrze płatnych produkcjach.
Pomocną dłoń do
podstarzałego, walczącego z nałogiem artysty wyciągnął Ed
Wood – twórca niskobudżetowych gniotów, który to po latach dorobił się tytułu „najgorszego reżysera w historii”. Bela
wystąpił w dwóch produkcjach stworzonych przez Wooda, a następnie
trafił na odwyk, po którego odbyciu chciał ponownie wrócić do
współpracy z Edem. Jednym z projektów, w jakim węgierski gwiazdor
miał wziąć udział, był „Dr. Acula” – film zapowiadający
się na podróbkę najsłynniejszej produkcji, w której Lugosi
zagrał. Wood nakręcił kilka próbnych nagrań z Belą ubranym w
swoją „ikoniczną” szatę legendarnego wampira. Niestety, 16
sierpnia 1956 roku aktor zmarł na zawał. Wówczas to reżyser
wkomponował wspomniane testowe klipy do swojego „Planu 9 z
kosmosu” – prawdopodobnie najgorszego filmu, jaki kiedykolwiek
nakręcono.
#4. John Belushi –
nieoczekiwana zamiana miejsc i związana z nią porażka
W 1981 roku na
ekrany kin wkroczyła komedia pt. „Sąsiedzi”, której to siłą
napędową miał być występ dwóch, uwielbianych przez widzów,
komików – Dana Aykroyda oraz Johna Belushiego.
Ten film nie miał
prawa ponieść klęski
– do pracy przy nim zatrudniono
producentów „Szczęk”, za kamerą usiadł John G. Avildsen,
reżyser oscarowego „Rocky’ego”, a za scenariusz odpowiedzialny
był komediowy weteran i człowiek odpowiedzialny za serial
„M.A.S.H.” – Larry Gelbart. Cóż więc nawaliło? Ano dosłownie
na chwilę przed rozpoczęciem zdjęć Aykroyd i Belushi zamienili
się swoimi rolami – Dan zagrał szalonego, głośnego i przesadnie
ekspresyjnego lekkoducha, a John wcielił się w postać opanowanego,
statecznego przedstawiciela klasy średniej.
Obaj aktorzy co
chwilę wprowadzali zmiany do scenariusza i wdawali się z reżyserem
w awantury. Dużym problemem było też nadużywanie narkotyków
przez Belushiego.
Chociaż film nie
zaliczył finansowej klapy, to fani dość chłodno potraktowali tę
produkcję, bo nie byli przyzwyczajeni do tego, aby komicy grali tak
różne role od tych, do których zdążyli swoich fanów przyzwyczaić.
Niestety John nie zdążył obronić swojego autorytetu jakimś
lepszym występem.
Cztery miesiące po zakończeniu zdjęć do
„Sąsiadów” komik
zmarł po przedawkowaniu speedballa – narkotyku będącego połączeniem heroiny i kokainy.
#5. Amy Winehouse –
podczas swoich ostatnich występów była tak pijana, że publiczność
kazała jej wypi#rdalać ze sceny
Na koniec ktoś z
zupełnie innej branży. Jak to śpiewał Grzegorz Markowski – ze
sceny należy zejść niepokonanym. Niestety, alkohol potrafi
człowieka pokonać, zanim ten na scenie w ogóle się pojawi...
Ostatni występ
posiadaczki jednego z najlepszych głosów w historii współczesnej
muzyki był wielkim spektaklem żenady. W czerwcu 2011 roku Amy
rozpoczęła swoje europejskie tournée od występu w Belgradzie.
Artystka była tak bardzo nietrzeźwa, że nie tylko nie była w stanie
zapamiętać nazwy miasta, w którym występuje, ale także i imion
swoich kolegów z zespołu!
Zapomniała również tekstu śpiewanych
przez siebie kompozycji.
Zataczająca się, wykonująca niezbyt
skoordynowane ruchy piosenkarka nie wzbudziła zbyt dużej sympatii u
widzów, którzy niemało zapłacili, aby zobaczyć swoją idolkę na
żywo. Amy została wygwizdana i zmuszona do przerwania tego
żenującego występu. Reszta trasy została odwołana, a artystka
trafiła na odwyk.
Na scenę wróciła
jeszcze jeden raz – miesiąc po feralnym występie pojawiła się u
boku Dionne Bromfield, swojej córki chrzestnej, podczas jej
koncertu. Amy tym razem, na szczęście, nie próbowała śpiewać.
Trzy dni później Winehouse została znaleziona martwa w swoim
domu. Powodem śmierci było śmiertelne zatrucie alkoholem po okresie abstynencji.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą