Dzisiaj zobaczycie elegancko zastawiony stół, który z pewnością przypomni niektórym czasy studenckie. Pokażemy wam młodziutkie dwie siostry Loren oraz dowiecie się, co i dlaczego wydarzyło się w Wielki Piątek 1993 roku na stacji Berlin-Wannsee.
Księżna Diana miała zaledwie 19 lat, kiedy w trakcie gali w Royal Albert
Hall po raz pierwszy wystąpiła
publicznie wraz z księciem Karolem jako jego narzeczona.
Stało się to ledwo miesiąc po ogłoszeniu ich zaręczyn. Wydarzenie
wymagało formalnego stroju, więc Diana postanowiła założyć na tę okazję
oszałamiającą czarną suknię
wieczorową. Niestety przyszła księżna nie zdawała sobie sprawy z kilku
kwestii. Niski dekolt sukni nie odpowiadał królewskim standardom, a
dodatkowo Diana złamała królewską tradycję zakładania czerni tylko na
pogrzeby.
Jak sama później przyznała: „Nie wiedziałam, czy w drzwiach mam iść
jako pierwsza. Nie wiedziałam, czy moja torebka powinna znajdować się w
lewej, czy w prawej dłoni. Byłam naprawdę przerażona”.
Na szczęście na tej samej imprezie znajdował się ktoś, kto dokładnie
wiedział, pod jaką presją znajdowała się wówczas Diana, a była to księżna
Grace z Monako.
Grace Kelly była ikoną Hollywood, zdobywczynią Oscara i
wreszcie od 1956 roku małżonką księcia Monako Rainera III. Trudną sztukę zachowywania się na dworze królewskim opanowała na
długo przed poznaniem Diany, jednak doskonale wiedziała, przez co
przechodzi młoda narzeczona księcia. Szybko zauważyła zdenerwowanie Diany i wyciągnęła ku niej
pomocną dłoń. Kobiety postanowiły udać się do toalety na małą pogawędkę,
gdzie Grace przekazała Dianie kilka cennych rad, które pozostały z nią
przez lata jej królewskiej kariery. Księżna Grace zażartowała wtedy, mówiąc „Nie martw się, będzie tylko gorzej”.
Nieco ponad rok później, w 1982 roku, księżna Grace zginęła tragicznie w
wypadku samochodowym - ten sam los spotkał Dianę zaledwie 15 lat
później.
Wizyta Mikołaja była pierwszą tak ważną wizytą przedstawiciela Rosji w Kraju Kwitnącej Wiśni. Niestety, carewiczowi towarzyszył książę Jerzy – hulaka, awanturnik, kobieciarz, lubiący mocne trunki. Na porządku
dziennym były więc pijatyki i niestosowne zachowanie w miejscach publicznych. W trakcie pobytu w Kioto, podczas zwiedzania świątyni
shinto, książę m.in. opukiwał laseczką święte dzwony, stroił miny do posągów Buddy i pozwalał sobie na złośliwe komentarze, tańczył podczas koncertu tradycyjnej muzyki japońskiej oraz (obaj z Mikołajem byli pod wpływem) obmacywał gejsze. Wieści o mało pruderyjnym prowadzeniu się delegacji rosyjskiej szybko dotarły do znacznej części społeczeństwa japońskiego.
Do tragedii doszło podczas wizyty w Kioto 29 kwietnia. Delegacja z
księciem Taruhito i japońskimi oficerami na czele miała wówczas zabrać
Mikołaja i Jerzego na wycieczkę
nad jezioro Biwa. Po udanym rejsie statkiem wycieczkowym oraz zakupach na bazarze około 14.30 riksze zatrzymały się przed jednym z zabytków. Mikołaj
zaczął wysiadać. W tym momencie stojący nieopodal policjant Sanzo Tsuda (doświadczony policjant z sześcioletnim stażem o radykalnych, nacjonalistycznych poglądach, który był raczej nie do końca poczytalny, kiedyś służył w armii i
pochodził z samurajskiej rodziny) doskoczył do
rikszy carewicza, chwytając za swój miecz.
Mikołaj był lekko pochylony, kiedy wychodził z rikszy, gdy Tsuda zadał cios. Ostrze katany
uderzyło carewicza w prawą stronę głowy – zostawiając ranę zaczynającą
się nad prawym uchem i ciągnącą się aż do czoła. Mikołaj zalał się
krwią, ale na szczęście miał na głowie kapelusz, który wcześniej kupił na bazarku, a który osłabił siłę uderzenia. Mikołaj na moment stracił równowagę, ale zachował przytomność umysłu i szukając ratunku wbiegł w tłum. Tymczasem ze swojej rikszy wybiegł Jerzy i bambusowym kijkiem (również kupionym wcześniej na bazarku) zdzielił w łeb napastnika, co odwróciło jego uwagę od carewicza i sprawiło, że na moment stracił orientację. W tej samej chwili ze swoich pojazdów wyskoczyli Ititaro i Dzisaburo i obezwładnili napastnika.
Rana Mikołaja okazała się niegroźna, miała długość około 9 cm, pozostała po niej blizna, ale nie była na tyle głęboka, aby zagrozić życiu carewicza. Japończycy kajali się i przepraszali, Mikołaja odwiedził sam cesarz, ale Rosjanie mieli już dość wrażeń z wizyty w Kraju Kwitnącej Wiśni, wsiedli na statek i odpłynęli w kierunku Władywostoku.
Ludwik II Wittelsbach wstąpił na tron po śmierci ojca w wieku 18 lat. Za jego panowania Bawaria została włączona do Rzeszy Niemieckiej, czemu był osobiście niechętny.
Władca cierpiał na chorobę, którą dzisiaj naukowcy nazwaliby zaburzeniami schizotypowymi, a wówczas mówiono na niego po prostu Ludwik Szalony albo Bajkowy Król.
Jeżeli chodzi o politykę, był władcą fatalnym, ale jego zaangażowanie w sztukę i architekturę podziwiać możemy aż do dziś. To właśnie on w 1869 roku nakazał budowę zamku Neuschwanstein, który miał być jego wyidealizowanym średniowiecznym zamkiem rycerskim.
Od początku swego panowania Ludwik II zaangażowany był również w promocję kompozytorów i wspierał hojnie m.in. Ryszarda
Wagnera. To dzięki sponsoringowi Bajkowego Króla dzisiaj melomani osiągają stan nirwany, słuchając takich kompozycji jak Pierścień Nibelunga czy Złoto Renu.
Szalony Król nigdy się nie ożenił, choć był już nawet zaręczony. Podobno był homoseksualistą, co sprawiło, że nie chciał być osobą "na świeczniku" i zaszywał się coraz głębiej i na coraz dłużej w swoich baśniowych zamkach. 9 czerwca 1886 roku, w wyniku spisku ministrów i jego stryja Luitpolda, został uznany za niepoczytalnego i umieszczony w zamku Berg nad jeziorem Starnberger. W tymże jeziorze, w niewyjaśnionych okolicznościach, zaledwie 4 dni później znaleziono zwłoki byłego króla Bawarii. Być może został zamordowany, być może popełnił samobójstwo, być może to jemu popełniono samobójstwo – tej zagadki nikt nigdy nie rozwiązał.
W kwietniu 1993 roku rozpoczęto przebudowę stacji kolejowej Berlin-Wannsee. Z tego powodu zamknięto jeden z dwóch torów, a na stacji wprowadzono ruch wahadłowy pociągów. Pociągi, które w normalnych warunkach przejeżdżałyby przez stację po torze "prawym", zostawały przekierowywane na tor "lewy", gdy tylko ten był wolny. Oczywiście sygnalizacja wpierw blokowała ten manewr, uznając go za zbyt niebezpieczny (kierowanie pociągu na przeciwny tor), ale wówczas zawiadowca stacji przełączał na sterowanie ręczne (przycisk "Override") i zwrotnica przestawiała się bez problemów.
Wszystko grało aż do 9 kwietnia 1993 roku. To był Wielki Piątek. Tysiące ludzi spieszyło się do domów na Wielkanoc, a stacja Wannsee była tzw. wąskim gardłem, które skutecznie opóźniało wszystkie pociągi. Rozwiązanie było proste - na ten dzień wstrzymano remont i puszczono pociągi w standardowy sposób, czyli dwoma torami. Tragiczny wypadek był, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, spowodowany przez kumulację pechowych zbiegów okoliczności:
- gdyby maszynista pociągu InterCity 995 "Leo von Klenze" przeczytał przed podróżą obowiązkową lekturę, która zawierała wszelkie zmiany, które miały miejsce na trasie jego pociągu,
- gdyby zawiadowca stacji nie zadziałał w sposób automatyczny i, tak jak w ciągu kilku poprzednich dni, nie skierował pociągu D10545 na przeciwległy tor,
- gdyby Deutsche Bahn szybciej porozumiało się z Deutsche Reichsbahn w sprawie częstotliwości, na której miałyby być nadawane sygnały i komunikaty radiowe,
- gdyby w końcu wszystkim dopisało nieco więcej szczęścia,
to pewnie do tego wypadku by nie doszło.
9 kwietnia 1993 roku pociąg IC 995 wyruszył z Berlina w kierunku Stuttgartu. W druga stronę, niemalże kończąc swój bieg, jechał pociąg ekspresowy D10545, który poruszał się na trasie Hanower - Berlin Zoo. Gdy IC995 zbliżał się do stacji Berlin-Wannsee, zawiadowca stacji niewiele myśląc i działając w taki sam sposób jak w ciągu kilku poprzednich dni, po prostu przełączył na ręczne sterowanie i puścił pociąg lewym torem. Maszynista nie zorientował się, ponieważ nie przeczytał swojej obowiązkowej lektury i nie wiedział, że prace remontowe zostały wstrzymane i powinien poruszać się swoim normalnym, "prawym" torem. Zawiadowca, gdy tylko zauważył swój błąd, próbował się skontaktować z maszynistą. Niestety, ponieważ DR i DB bardzo opieszale zabierały się do ustalenia wspólnej częstotliwości komunikacyjnej, pracownik stacji Berlin-Wannsee mógł tylko skontaktować się z innym zawiadowcą ze stacji Berlin-Griebnitzsee, przy której to znajdował się koniec remontowanego odcinka, ale nie był w stanie nawiązać połączenia z maszynistą.
Zawiadowca z B-G, niestety, spóźnił się dosłownie o sekundy, gdyż zielone światło dla ekspresu D10545 do zmierzającego w kierunku Wannsee zgasło dosłownie kilka wagonów za pędzącą lokomotywą.
Pracownik z Berlin-Griebnitzsee nadawał rozpaczliwe komunikaty, ale pociąg D10545, do którego ów komunikat był nadawany, słyszał już tylko szumy w radio. Komunikat ten wychwycił z kolei IC955 pędzący "pod prąd", naprzeciwko D10545 i nie po swoim torze. Był on dalej od stacji B-G, ale dysponował lepszym sprzętem. Jednakże, skoro wiadomość skierowana była nie do jego pociągu, to maszynista nie poświęcił jej zbyt wiele uwagi.
Zderzenie nastąpiło o godzinie 14:29. Na miejscu zginęli 21-letni maszynista pociągu D10545, jego pomocnik oraz jeden z pasażerów IC995. Maszynista InterCity zdołał wycofać się do wagonu pasażerskiego, a jego asystent otworzył drzwi od lokomotywy, a siła zderzenia wyrzuciła go z maszyny. Lokomotywy dosłownie wbiły się w siebie, a pierwsze wagony zostały zgniecione jak harmonijka. Tylko cudem pozostałe wagony nie wypadły z torów, co spowodowało, że liczba rannych została "ograniczona" do 49 rannych (w tym 26 ciężko) i trzech zabitych. Na pokładzie obu pociągów w sumie przebywało około 1300 osób.
W wyniku śledztwa postawiono zarzuty zawiadowcy ze stacji Berlin-Wannsee, maszyniście pociągu IC995 oraz władzom DB i DR, za opieszałość w realizacji przedsięwzięcia połączenia obu firm. Wobec nikogo jednak nigdy nie wyciągnięto żadnych konsekwencji...
W maju 1921, dzięki amerykańskiej dziennikarce Marii Meloney, Maria Skłodowska-Curie wraz z córkami wyruszyła w podróż do Stanów Zjednoczonych, gdzie dzięki zbiórce pieniędzy wśród Polonii amerykańskiej oraz dzięki hojności amerykańskich milionerów wspierających naukę, otrzymała pieniądze na zakup grama radu do Instytutu Radowego. Oprócz wymarzonego grama radu Maria dostała dodatkową gotówkę na wyposażenie laboratorium. Kluczyk do szkatułki z cennym radem wręczył Marii prezydent USA Warren Harding.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą