Plum! – od codziennych obowiązków odciągnął mnie sygnał
obwieszczający nadejście wiadomości na jednym z komunikatorów
zainstalowanych w mojej komórce. To mój ziomeczek, wyraźnie
poruszony, przesłał mi link. „Tylko czytaj szybko, bo zaraz to
skasują! Oni chcą zataić prawdę, mówię ci!” – pisze zamiast
standardowego „Cześć! Co tam? Pijemy?”. Jedno niewinne
kliknięcie przenosi mnie do alternatywnej rzeczywistości. Tej, w
której nazistowski naród zdziczałych Ukraińców masakruje
własnych cywilów, aby taplając się w morzu krwi niewiniątek, zrzucić winę za wojenne zbrodnie na szlachetnych, ogolonych i
życzliwych światu Rosjan.
Tych samych Rosjan, którzy wytarłszy z błota buty, kłaniając się
staruszkom i rozdając cukierki dzieciom, wpadli do Ukrainy, pragnąc wyzwolić uciśniony lud z rąk banderowskich skurwysynów.
Przecieram oczy w niedowierzaniu. Ktoś zadał sobie trud tłumaczenia
propagandowego, grubymi nićmi szytego wyrzygu na język polski i
teraz to cholerstwo viralowo podawane jest z rąk do rąk. Oczywiście
głównie w środowisku ludzi, którzy jeszcze niedawno przecież
byli specjalistami od wirusologii, a wcześniej zajmowali się m.in.
nauką o ziemskim klimacie i podważali kulistość globu… W
czasach, gdy każdy może być dziennikarzem, do zdefiniowania takich
osób idealnie pasuje określenie „pożyteczny idiota”. O ironio
– to przezwisko jest tworem radzieckim, a jego autor za jego pomocą
nazwał… zachodnich gryzipiórków, którzy dali się nabrać na
rosyjską propagandę.
Historia, jak wiemy,
lubi się powtarzać i wbrew pozorom pewne rzeczy niewiele się
zmieniły. Zarówno sposób usprawiedliwiania ludobójstwa, jak i to,
że owe niezdarnie ciosane, dziurawe jak krążownik „Moskwa”,
podszyte kłamstwem argumentacje są bezrefleksyjnie łykane przez
naprawdę sporą liczbę ludzi niebędących obywatelami Rosji.
Tyle tytułem, nieco
rozwleczonego, wstępu. Aby przedstawić konkretny przykład
historii, która wraca niczym pijacka czkawka, musimy przenieść się
w czasie o dokładnie sto lat.
30 grudnia 1922 roku
powstał Związek Radziecki – twór łączący w sobie Mateczkę Rosję z Ukraińską
SRR, Białoruską SRR i Zakaukaską FSRR. Już od pierwszych miesięcy
istnienia ZSRR nakłaniano rolników z tamtejszych ziem do
organizowania tak zwanych komun, czyli wiejskich arteli, spółdzielni
zrzeszających chłopskie rodziny. Wiadomo – w kupie siła! I
chociaż zgodnie z planem Lenina planowano odejść od
nacjonalizacji rolnictwa, a wręcz dążono do znacznego zliberalizowania rolniczego prawa, to jeszcze
przed przejęciem przez Józefa Stalina całkowitej władzy pomysł
ten zarzucono. Zaczęto tworzyć tzw. kołchozy, czyli kolektywne
gospodarstwa, w których ziemia nie należała już do chłopa, ale
była dobrem państwa. Można
rzec, że wąsaty dyktator nie pi#rdolił się w tańcu i swój plan
kolektywizacji rolnictwa w całym Związku Radzieckim przeprowadzał
za pomocą terroru, a każdego chłopa, który śmiał zaprotestować,
wysyłał (zazwyczaj wraz z całą rodziną)
do łagru. Również politycznych przeciwników pomysłu
gnębienia chłopstwa Stalin kazał zakwaterowywać w tego typu obozach koncentracyjnych (mieszczących nawet i do 50 tysięcy
więźniów!).
Oczywiście szalony
projekt kolektywizacji rolnictwa nie ominął też Ukraińskiej SRR.
Wprowadzono normy, które ukraińscy chłopi musieli spełnić. Jeśli
z jakiegoś powodu danej wsi nie udałoby się dostarczyć
określonej ilości ziarna lub mąki, różnicę tę musiano uzupełnić żywym inwentarzem. Bydłem, świniami albo drobiem.
Gdyby jednak i tu pojawiły się braki, radzieccy inspektorzy
oznaczali taką społeczność tzw.
czarną tablicą, a ich
mieszkańcy zmuszeni byli, w ramach kary, w krótkim czasie wyrobić kilkunastokrotnie większą normę. Co to oznaczało? Ano śmierć głodową całej wsi.
A kto ponosił winę
za ten stan rzeczy? Hmm… Może rosyjska władza? Za takie sugestie
oczywiście można było trafić do obozu i tam, po krótkim okresie
niewolniczej harówy, dokonać żywota. Prawidłowa odpowiedź była
tylko jedna:
Winę za niedolę ukraińskich rolników oraz ich
familii ponoszą kułacy! Kułak to wymyślone przez sowieckich
ciemiężców określenie bogatego rolnika, bezdusznego zdziercy, który
pasie swój pękaty brzuch kosztem głodującej biedoty. Ktoś taki
był, ma się rozumieć, wrogiem ludu i kozłem ofiarnym, na którym
pokazowo można było się wyżywać. Biada więc była osobom, które
dorobiły się i dawały pracę innym. Nagonka na kułaków była tak
duża, że obrywało się nawet tym, którzy wcale dużego majątku
nie posiadali, ale akurat mieli z kimś na pieńku. Bo kułak to
prawdziwa pijawka, zakała, która gromadzi ogromne zapasy pożywienia,
aby zagłodzić całe miasta, to knujący zwyrodnialec podburzający
wsie przeciw sprawiedliwej władzy ludowej!
Ukraińcy
niezbyt chętnie zgadzali się na kolektywistyczny terror Stalina i
często dochodziło do tego, że woleli zniszczyć zapasy jedzenia
lub wyrżnąć własny inwentarz, zamiast oddawać go w ręce
sowieckich inspektorów. Wówczas to radziecki dyktator rzucił hasło
„rozkułaczania Ukrainy”. Brzmi znajomo? Podobnie jak obecnie
jesteśmy świadkami niewyobrażalnego terroru wobec naszych sąsiadów,
usprawiedliwianego potrzebą „denazyfikacji” całego kraju, tak
niecałe sto lat temu naród, który obecnie tępi wyimaginowanych
nazistów, bardzo intensywnie tropił paskudnych kułaków.
W 1930 roku radzieckie politbiuro wprowadziło w życie uchwałę
„O
metodach likwidacji gospodarstw kułackich w rejonach przyśpieszonej
kolektywizacji”, gdzie planowano
„zadać kułakom druzgocący
cios, dzięki któremu ich opór zostanie raz na zawsze złamany”.
Coś bardzo podobnego gdzieś już to ostatnio słyszeliśmy…
Na czym takie
„rozkułaczanie” polegało w praktyce? Głównie na
donosicielstwie. Oprócz działalności inspektorów
przetrząsających do góry nogami całe gospodarstwa w
poszukiwaniu ukrytego jedzenia, radzieccy służbiści tworzyli
specjalne brygady złożone z przedstawicieli chłopskiej biedoty,
której – ma się rozumieć – uprzednio wmówiono potrzebę walki z
lokalnymi tyranami. Jako że od 1922 roku w ZSRR istniała
Wszechzwiązkowa Organizacja Pionierska imienia W.I. Lenina, czyli
zgrupowania sowieckich harcerzy, do akcji wyszukiwania kułackiej
zarazy zaangażowano również dzieci. Podobnie jak mieszkańcy
całych wsi, tak i oni mieli głównie kablować – zgłaszać każdy
przypadek osoby podejrzanej o ukrywanie przed aparatem państwowym
płodów rolnych.
W przeszukiwaniach domostw brali też udział
żołnierze Armii Czerwonej, więc nikogo pewnie specjalnie nie
zdziwi fakt, że wsie były najzwyczajniej w świecie plądrowane i
ograbiane ze wszystkiego, co miało jakąś wartość. Wszystko to,
oczywiście, w imię walki z
nazistami kułakami...
O ile jeszcze w
pierwszym etapie wdrażania planu kolektywizacji wsi ludziom jakoś
udawało się przeżyć dzięki zapasom i wzajemnej pomocy, to już w
każdym następnym roku sytuacja stawała się coraz gorsza. Tym
bardziej że stalinowskie imadło zaciskało się coraz mocniej. W
1932 roku wprowadzono dekret
„O ochronie mienia przedsiębiorstw
państwowych, kołchozów, spółdzielni oraz wzmocnieniu własności
społecznej”. Jego autorzy – Wiaczesław Michajłowicz Mołotow i
Łazar Moisiejewicz Kaganowicz – w iście „radziecki” sposób
postanowili powstrzymać głodujących chłopów przed wyżeraniem
ziaren pszenicy, która miała być przeznaczona na zasiew. Odtąd za
przywłaszczenie sobie już pięciu kłosów groziła kara śmierci
albo 10 lat gnicia w łagrze. Na jedno wychodziło. Już po kilku
miesiącach tzw.
prawo pięciu kłosów sprawiło, że do obozów
trafiło 125 tysięcy chłopów.
Barbarzyńskie prawo
doprowadziło do tego, że praktycznie cały urobek trafiał do
państwowych spichlerzy, a mieszkańcy wsi umierali z głodu,
ewentualnie, za swoją niesubordynację, byli publicznie zamęczani
na śmierć. Udokumentowano też całkiem sporo aktów kanibalizmu.
Zdarzało się tak, że rodziny wymieniały się nieboszczykami, aby
nie jeść swoich najbliższych… Mimo że komuniści rozwieszali we
wsiach plakaty mówiące
„Zjadanie własnych dzieci jest aktem
barbarzyństwa!”, łącznie naliczono ok. 2500 przypadków
kanibalizmu.
Nie było niczym
nadzwyczajnym potknąć się o trupa człowieka, który padł z
głodu, a smród rozkładających się zwłok czasem wydobywał się
z piwnic opustoszałych domów, gdzie umarłych „składowano”.
fot. Alexander Wienerberger
W czasie Hołodomoru w
ukraińskich wsiach drastycznie zmalała populacja psów i kotów, a
zdesperowani, przymierający z braku jedzenia chłopi posilali się
wszystkim, co dało się zjeść – od skórzanych elementów
odzieży przez korzenie roślin i wyciągnięte z ziemi robaki.
Z głodu ludzie
dosłownie wariowali. Agonię poprzedzały stany letargu,
halucynacje i silne omamy, które niekiedy prowadziły do
obłędów, a nawet i morderstw.
Miliony zgonów
trzeba było jakoś wytłumaczyć, aby mieszkańcy zachodu nie
pomyśleli sobie przypadkiem, że Rosjanie to cholerni barbarzyńcy,
który w imię swoich ideologicznych fiksacji skłonni są skazać na
śmierć cały naród. Stalin uparcie więc zaprzeczał, jakoby
pokojowo nastawiony radziecki lud gnębił chłopów.
Oni umierali
na złość! Celowo, aby wprowadzić wrażliwych Rosjan w poczucie
winy i sprawić, że cały świat zapała do nich nienawiścią!
Podli Ukraińcy! Teraz przecież robią to samo! Zrzucają sobie
bomby na głowy i masakrują własne wsie i miasta, aby potem
oskarżyć o te paskudne czyny rosyjski naród, który (nie
zapominajmy), chciał im tylko pomóc, od nazistów wyzwolić, ideę
piękną im wszczepić…
fot. Alexander Wienerberger
Czyżby znowu odbiło
się nam śmierdzącą historią? Tak parszywa i zakłamana
propaganda uprawiana przez rosyjskie władze nie miała prawa zostać
„łyknięta” przez zachodnich dziennikarzy, prawda? Prawda? Otóż
nie. Negacjonizm Hołodomoru,
czyli morzenia głodem ludności Ukrainy, był radośnie uprawiany
przez wielu dziennikarzy, a jednym z najgłośniejszych głosicieli
rosyjskiej propagandy był niejaki
Walter Duranty – korespondent
New York Timesa mieszkający w Moskwie. Swego czasu dostał on nawet Nagrodę Pulitzera za serię artykułów wychwalających radziecki
komunizm. W stosunku do niego i do innych jemu podobnych redaktorów,
którzy uparcie twierdzili, że gigantyczny ludzki pomór spowodowany
przez drakońskie prawo ZSRR jest zdecydowanie wyolbrzymiony, już w
tamtym czasie stosowano określenie
„pożyteczny idiota”. Podobno
autorem tego terminu był nie kto inny, jak sam Włodzimierz Lenin,
który w ten sposób nazywał zachodnich dziennikarzy piszących
pozytywnie o wielkich sukcesach rewolucji bolszewickiej oraz o
członkach powstających na Zachodzie w latach 20. dziesiątek
towarzystw „przyjaciół Rosji radzieckiej”.
Walter Duranty
Działalność
prorosyjskich gryzipiórków była bardzo na rękę władzom ZSRR, bo
nie tylko wprowadzała do zagranicznych mediów sporą dawkę
dezinformacji, ale i doprowadzała do spięć i podziałów między
ludźmi. Władze rosyjskie doskonale zdawały sobie sprawę, jak
ważna jest odpowiednia propaganda. I to dlatego bardzo przeszkadzała im obecność dziennikarzy oraz fotografów, którym udało
się na własne oczy zobaczyć i udokumentować tę zbrodnię.
7 marca 1933 roku
walijski reporter Gareth Jones odbył podróż do Związku
Radzieckiego. To była jego trzecia wizyta w tym kraju. Tym jednak
razem, bagatelizując zakaz wjeżdżania zagranicznych dziennikarzy
do Ukrainy, mężczyzna ten dostał się do pociągu jadącego do
Charkowa. Jones wysiadł na jednej z małych stacji w jakiejś mieścinie i
z plecakiem pełnym jedzenia ruszył na pieszą przechadzkę po
ukraińskich wsiach. To, co zobaczył i czego tam doświadczył,
spisywał w formie pamiętników.
W pociągu
komunista zaprzeczył, że panuje głód. Wrzuciłem do spluwaczki
skórkę chleba, który akurat jadłem. Jeden z chłopów, który
był w wagonie, czym prędzej wyjął ją i zjadł. Wrzuciłem do
spluwaczki skórkę pomarańczową, a wieśniak znów ją chwycił i
pożarł... (…) Nocowałem w wiosce, w której było dwieście
wołów, a teraz zostało ich sześć. Chłopi jedli paszę dla bydła
i ostały im się tylko miesięczne zapasy. Powiedzieli mi, że wielu
już umarło z głodu. Dwóch żołnierzy przyszło aresztować
złodzieja. Ostrzegali mnie przed podróżowaniem nocą, ponieważ
wszędzie kręciło się zbyt wielu „głodujących”
zdesperowanych mężczyzn.
„Czekamy na
śmierć” było moim powitaniem – „Ale widzisz, nadal mamy paszę
dla bydła. Idź dalej na południe. Tam nie mają nic. Wiele domów
jest pustych, pozostawionych przez ludzi, którzy już nie żyją” – rozpaczali.
Po publikacji
pierwszych reportaży Jonesa, Rosja przystąpiła do informacyjnego
ataku, wykorzystując swoich „pożytecznych idiotów”, na czele ze
wspomnianym Walterem Durantym, który zarzucił Garethowi kłamstwo i
preparowanie „strasznych historii” w celu zdobycia rozgłosu.
Jones jednak nic sobie nie robił z tych pomówień i pisał kolejne
artykuły, gdzie wprost obwiniał rosyjskie władze o celowe
wywołanie klęski głodu w Ukrainie.
Gareth Jones
Radzieccy spece od
propagandy, oprócz aktywowania swoich wiernych, dziennikarskich
przyjaciół, wpadli też na pomysł zapraszania do ZSRR znanych
dyplomatów i szanowanych ludzi kultury. Wśród gości Stalina był
m.in. autor „Wojny światów” – Herbert George Wells. On i inni
przybysze oprowadzani byli po przygotowanych na pokaz kołchozach,
gdzie oczywiście dobrobyt wręcz wylewał się zewsząd
strumieniami. Po wszystkim przybysze składali oświadczenia, w
których
rozpływali się nad sukcesem radzieckiej polityki
kolektywizacji wsi.
W 1935 roku Jones
został porwany podczas swojego pobytu w Chinach. Oprawcy
domagali się okupu. Ostatecznie, mimo zaangażowania w
oswobodzenie dziennikarza chińskich władz, reporter
został przez porywaczy zamordowany. Wiele wskazuje na to, że za
całą akcją stało NKWD.
Innym świadkiem i
dokumentalistą okrutnych wydarzeń z Ukrainy był Alexander
Wienerberger, austriacki chemik, który po paru latach piastowania
kierowniczego stanowiska w moskiewskiej fabryce sztucznych tworzyw
przeprowadził się do Charkowa, gdzie znalazł podobną fuchę. W
czasie wielkiego głodu Wienerberger za pomocą niemieckiego aparatu
Leica wykonał dziesiątki zdjęć dosadnie przedstawiających
barbarzyński efekt szalonego pomysłu radzieckich władz.
fot. Alexander Wienerberger Aby klisze
nie dostały się w ręce komunistów, Alexander musiał przekazać
je osobom związanych z ambasadą Austrii, a one pomogły, wiedząc,
że ciąży na nich ogromna odpowiedzialność (gdyby odkryto te
materiały, Wienerberger szybko by zginął w „niejasnych
okolicznościach"). Drogą dyplomatyczną przetransportowali
świadectwo radzieckich zbrodni do Wiednia. Stamtąd ich autor
osobiście je odebrał i zaniósł kardynałowi Theodorowi
Innitzerowi, który z kolei miał możliwość upublicznienia zdjęć
na spotkaniu Ligii Narodów. W ten sposób
cały świat mógł na
własne oczy zobaczyć co dzieje się w Ukrainie i innych radzieckich
krajach objętych programem kolektywizacji.
„Zakopywanie tu zwłok jest zakazane!” – fot. Alexander Wienerberger
W akcie desperacji
rolnicy porzucali swoje gospodarstwa i uciekali do miast, marząc o
zaczęciu nowego życia. Szczęście mieli ci, którzy wzięli ze
sobą jakiekolwiek kosztowności, które miały jakąś wartość. W
miastach bowiem działały
torgsiny – sklepy stworzone z myślą o
cudzoziemcach. Można tam było wymienić złoto na jedzenie.
Oczywiście w migracji chłopów szybko zwietrzono interes i
oferowano im absolutnie nieopłacalne warunki takich wymian.
Władzom jednak
wcale nie podobało się, że wygłodniali chłopi, zamiast
grzecznie uprawiać ziemię i cichutko sobie umierać z głodu,
pałętali się po wielkich aglomeracjach.
Wprowadzono więc tzw.
paszporty wewnętrzne. Posiadacz takiego dokumentu dostawał prawo do
opuszczenia miejscowości, w której rezyduje. Oczywiście takich
paszportów nie dostali rolnicy, którzy w szczególnych przypadkach
mogli się starać o uzyskanie specjalnego, wystawianego na okres 30
dni, pozwolenia na opuszczenie kołchozu. W ten sposób rozwiązany
został problem wychudzonych ludzi przybywających do miast z
ukraińskich, kazachskich, a nawet rosyjskich wsi, gdzie również
panowały fatalne warunki do życia.
W wyniku Hołodomoru
zmarło między 6-10 milionów osób – większość z głodu, ale
również niemało z nich zostało zakatowanych w łagrach lub zmarło
tam z wycieńczenia. Dziś, 90 lat po tych strasznych wydarzeniach, cały świat wie o niewyobrażalnej zbrodni, jaką „własnemu
ludowi” uczyniły radzieckie władze. Najsmutniejsze jednak jest
to, że mimo bogatej dokumentacji tych wydarzeń i relacji świadków, Rosja do dziś wzbrania się przed nazwaniem tamtej zbrodni mianem ludobójstwa.
Biorąc pod uwagę, że
jeszcze w czasie trwania wielkiego głodu niektórzy zachodni
dziennikarze negowali wydarzenia mające miejsce w kołchozach,
istnieje też spora szansa, że współcześni „pożyteczni idioci”
już teraz rozpowszechniają alternatywną wersję historii. Tę o
zdemoralizowanych, kanibalistycznych, nazistowskich Ukraińcach
umierających z głodu na złość albo zrzucających sobie bomby na
głowy i wyrzynających własnych cywilów tylko po to, aby Rosjanom
było przykro i cały świat ich nie lubił...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą