Wiele z tych fotografii zobaczyć można w historycznych książkach
czy w popularnych zestawieniach najbardziej „ikonicznych” zdjęć,
jakie kiedykolwiek wykonano. Problem w tym, że zatrzymane w kadrze
obrazy, o których mówimy, to zwykłe fałszywki, a w najlepszym
wypadku – efekt drobiazgowego retuszowania, usuwania niewygodnych
elementów i wklejania innych, bardziej pożądanych. Jeśli więc
narzekasz, że w epoce Photoshopa łatwo dać się nabrać na
oszustwo, to mamy dla ciebie złą wieść – perfidnie okłamywani
jesteśmy od czasu powstania pierwszych fotografii.
Alexander Gardner to
szkocki fotograf, który zasłynął przede wszystkim jako autor
portretów Abrahama Lincolna. Jednak nie mniej cenna, z historycznego
punktu widzenia, jest seria reportażowych zdjęć, które mężczyzna
ten wykonał w trakcie wojny secesyjnej. O wartości tych fotografii
niech świadczy fakt, że trafiły one do biblioteki amerykańskiego
Kongresu. Zresztą krótko po swoim powstaniu zdążyły już one
kilkukrotnie okrążyć świat dzięki prasie i dokumentującym ten
konflikt książkom. Kłopot z tymi fotografiami jest taki, że
ówczesne aparaty fotograficzne wymagały dość długiego czasu
naświetlania zdjęcia, więc większość dzieł Gardnera to
statyczne obrazki, przedstawiające głównie pola walk
wypełnione żelastwem, lejami po eksplozjach i oczywiście zwłokami. Jedne z najbardziej kojarzonych fotografii z tej serii przedstawiają
żołnierzy poległych podczas bitwy pod Gettysburgiem.
Na obu
obrazkach widzimy ciała młodych mężczyzn, którzy zakończyli w wojennej pożodze swój krótki żywot. Nie trzeba być jednak
specjalnie spostrzegawczym, aby zauważyć, że obaj panowie to
prawdopodobnie ta sama osoba. Potwierdzają to też eksperci, którzy
dokładnie przeanalizowali nie tylko zdjęcia, ale i zadali sobie
trud zlokalizowania miejsc ich wykonania. Wygląda na to, że Gardner
przeciągnął nieboszczyka przez dobrych 40 metrów tylko po to,
aby nieszczęsny trup „zapozował” mu w innej, według autora równie malowniczej, scenerii.
To jedna z
najbardziej epickich fotografii II wojny światowej. Oto w czasie
słynnej bitwy o Iwo Jimę sześciu dzielnych żołnierzy Korpusu
Piechoty Morskiej ustawia na górze Suribachi maszt z amerykańską
flagą. Kadr ten, trzeba przyznać, jest znakomity, co szybko zresztą doceniono. Fotografia ta nie tylko zyskała światową sławę, ale i
przyniosła jej autorowi Nagrodę Pulitzera. Pytanie tylko, czy tak
dobry obrazek mógł uchwycić na zdjęciu fotograf, kierując się
czystym odruchem spontaniczności? Ależ skąd.
W rzeczywistości
był to drugi taki obiekt, który umieszczono na wspomnianym
wzgórzu. Kiedy grupa żołnierzy ruszyła z zadaniem postawienia sztandaru, szybko spotkała ona poprzednią ekipę, która
właśnie zatknęła w ziemi nieco mniejszą flagę.
Pierwsza flagaZa radą jednego
z dowódców postanowili jednak pójść kawałek dalej – do miejsca,
w którym miał być znacznie lepszy widok. I to właśnie tam żołnierze
natrafili na pozostałości starej, japońskiej rury wodociągowej,
która idealnie posłużyła do umieszczenia w jej wnętrzu słupa,
na końcu którego powinna powiewać flaga. Joe Rosenthal, który podjął się zadania udokumentowania tego wydarzenia, znalazł
odpowiedni kadr, a następnie zaczął układać kamienie, które
miały służyć za improwizowany statyw dla jego aparatu.
Ostatecznie zdjęcie wykonał „na szybko”, bez patrzenia w
obiektyw, bo reszta mężczyzn trochę się pospieszyła i
podniosła
maszt zanim Joe zdążył się przygotować. Nie zmienia to jednak
faktu, że fotografia ta była praktycznie w całości
zainscenizowana.
Wydarzenie to zarejestrowano też na filmie
2 maja 1945 roku
radziecki fotograf Jewgienij Chałdiej uwiecznił nie mniej epicką
scenę wznoszenia symbolu Związku Radzieckiego na dachu parlamentu
Rzeszy w Berlinie. Flaga, jeśli wierzyć plotkom, została uszyta z
trzech prześcieradeł przez wujka samego Chałdieja, a fotograf
„zwerbował” grupę przypadkowych żołdaków do odegrania tej scenki.
Natomiast do dziś nie ma pewności, który z mężczyzn był głównym
„bohaterem” zdjęcia. Wiele wskazuje na to, że osobą,
która „zainstalowała” sztandar był pochodzący z Kijowa Aleksiej Kowalow,
jednak w oficjalnej dokumentacji, w jego miejsce,
podaje się
niejakiego Grigorija Bułatowa. Podobno Stalin bardzo pragnął, aby
to jego rodak, Gruzin, był żołnierzem, który dostąpi
zaszczytu wieszania flagi.
Jasne więc jest, że
ten słynny, pocztówkowy wręcz obrazek jest efektem czystej
inscenizacji. To jednak nie wszystko! Zdjęcie zostało opublikowane
13 maja 1945 roku w radzieckim tygodniku „Ogoniok”. Zanim jednak do
tego doszło, musiało ono dostać aprobatę od cenzorów. A ci
dość wnikliwie przyjrzeli się mu i zażądali od jego autora
bardzo konkretnej poprawki –
otóż należało wymazać z
fotografii jeden z dwóch zegarków znajdujących się na
nadgarstkach żołnierza pomagającego umieścić flagę na swoim
miejscu. No bo przecież nie można było dopuścić do tego, aby
ktoś pomyślał sobie, że czasomierz będący w posiadaniu
czerwonoarmisty był jakimś wojennym łupem!
Chałdiej posłusznie
więc usunął problematyczny element (który to równie
dobrze mógł być zwykłym kompasem) i przy okazji dołożył do
swojego dzieła dym unoszący się nad miastem. Żeby bardziej
efekciarsko było…
Rosa Parks to
amerykański symbol walki z rasową segregacją. Ta uhonorowana
niezliczoną liczbą nagród i wyróżnień afroamerykańska
działaczka na rzecz praw człowieka zasłynęła w 1955 roku swoim
aktem buntu wobec ówczesnego prawa. Według niego czarnoskórzy obywatele nie
mogli zajmować miejsc na przodzie autobusów komunikacji miejskiej
oraz
mieli obowiązek ustępowania swoich siedzeń białym
obywatelom. Parks postanowiła nie zastosować się do tej reguły i
odmówiła polecenia wydanego jej przez kierowcę. W rezultacie
została za to aresztowana i ukarana grzywną, której nie zgodziła
się zapłacić. Dzięki jej oporowi sprawa skierowana została do
Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Ten uznał segregację
rasową w pojazdach komunikacji miejskiej za przepis
niekonstytucyjny. Wydarzenie to odbiło się wielkim echem na całym
świecie i stało się jedną z istotnych „cegiełek” w walce ze
społecznymi podziałami.
Chociaż zdjęcie,
które widzicie, zazwyczaj podpisywane jest jako to będące
dokumentacją historycznego wydarzenia, jakim był odważny „występek”
pani Parks, to tak naprawdę fotografia ta wykonana została ponad
rok później. Konkretnie – dzień po tym, jak Sąd Najwyższy
odczytał swój werdykt. Co warte odnotowania – tego samego dnia
wielu innych czarnoskórych działaczy (w tym i sam Martin Luther
King) zrobiło bardzo podobne zdjęcia.
Show must go on,
mate. Cóż z tego, że Londyn wygląda jak kupa gówna? Żyć trzeba
dalej. Spójrz tylko na tego radosnego mleczarza, który dzielnie,
potykając się o fragmenty budynków, brnie przez ruiny, aby
dostarczyć ludziom mleko do ich domów!
Bardziej
„brytyjskiego” zdjęcia nie dałoby się zrobić! Mleczarz, który
ze spokojem kroczy wśród pozostałości zbombardowanego miasta,
podczas gdy za jego plecami grupa strażaków usiłuje zapanować nad
pożarem... No doprawdy – brakuje tu chyba tylko filiżanki
herbaty.
W rzeczywistości jedynymi prawdziwymi bohaterami są tutaj wspomniani strażacy. Natomiast mężczyzna, którego widzimy na
pierwszym planie, to
asystent Freda Morleya – fotografa, który
wykonał to zdjęcie dla Fox Photos. I chociaż dzieło to jest
bezczelną fałszywką, to jej autor miał bardzo szczere intencje –
uważał bowiem, że tylko w ten sposób uda mu się pokazać ruiny
miasta regularnie bombardowanego przez ponad miesiąc, bez obawy, że cenzura
uzna taki obrazek za „demotywujący”. Ta scenka idealnie
wpisywała się w hasło
„Keep Calm and Carry On!” –
propagandowego hasła, które od początku wojny miało podtrzymać
morale brytyjskiego narodu.
Jedna ze
słynniejszych fotografii, które wykonano Fidelowi Castro,
przedstawia go w momencie, gdy ten wygłasza odezwę do narodu. Kubański przywódca wyraził wówczas swe poparcie dla sowieckiej
inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. Na oryginalnym zdjęciu,
oprócz Fidela i jednego z jego minionów, znajdował się też
niejaki
Carlos Franqui – przyjaciel Castro, które stał u jego
boku od samego początku rewolucji, co zresztą przypłacił aresztem
i okrutnymi torturami z rąk policji politycznej. Mężczyzna ten
prowadził potem Radio Rebelde – rozgłośnię stworzoną przez Che
Guevarę.
Franqui z czasem odsunął się od Fidela i ewidentnie
zaczął buntować się przeciw niemu, a głównym powodem skłócenia
się obu mężczyzn był podpisany przez Carlosa list, w którym
ten...
potępiał sowiecką agresję na Czechosłowację! Krótko po
wykonaniu tej fotografii Franqui uciekł do Włoch, a Fidel zażądał
wymazania ideologicznego „zdrajcy” z fotografii.
Macie ochotę na więcej? Historia fotograficznych „przekrętów” jest dłuższa niż lista kłamstw Pinokia, więc temat możemy kontynuować.:)
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą