„Obyś cudze dzieci uczył” – to powiedzenie
sukcesywnie nabiera jeszcze bardziej negatywnego wydźwięku. Od dawna w
wiadomościach można trafić na informacje dotyczące problemów w szkołach – od
założenia nauczycielowi śmietnika na głowę po brutalne pobicie wychowawcy w
poprawczaku.
Dlaczego dzisiejsza młodzież, nie tylko ta
wywodząca się z patologicznych rodzin, sprawia tyle problemów? Swoje
przemyślenia na ten temat przedstawi nam Ewelina – wychowawca, nauczyciel i
pedagog specjalny, która... na pierwszy rzut oka wygląda bardziej jakby wracała
właśnie z treningu koszykówki. Jak dotrzeć do pokładów człowieczeństwa ukrytych
w zbuntowanym nieletnim kryminaliście? Zapraszamy na niełatwą rozmowę o
ujarzmianiu młodych przestępców.
– Jak to się stało, że wpadłaś na –
karkołomny, wydawałoby się – pomysł pracy z młodzieżą, zwłaszcza tą trudną?
– Zacznę
od tego, że skończyłam wielokierunkowe studia pedagogiczne, w tym
resocjalizację. Zanim odnalazłam swoją obecną drogę życia, przerobiłam wiele
lokalizacji, miejsc pracy i opcji zawodowych. Mam taką duszę, że za długo nie
wysiedzę w jednym miejscu. Przez moment pracowałam przy biurku, ale szybko
stwierdziłam, że to nie mój klimat. Pracuję z dziećmi i młodzieżą, które mają
problem z dostosowaniem się do społeczeństwa, co bezpośrednio dotyka
wychowawców, nauczycieli, rodziców, a w późniejszym czasie nas wszystkich.
Napatrzyłam się na naprawdę mocne sytuacje, spędzając czas z młodymi gniewnymi.
To nie jest łatwa robota – zwłaszcza że w XXI wieku wszystko idzie bardzo do
przodu, a okołoedukacyjne zarobki wciąż są kiepskie. Do tego dochodzi
odpowiedzialność – niech jedna z dwudziestu kilku osób w klasie przewróci się i
złamie rękę, to masz przerąbane. A co dopiero jak pracujesz z trudną młodzieżą.
– Studia dały jakikolwiek obraz późniejszej
roboty?
– Szczerze?
Nie do końca. Zajęcia były czysto teoretyczne – pokazywali nam, co oznaczają
tatuaże na twarzach, jakie zajęcia manualne możemy zaproponować, żeby zająć
czas nieletnich zamkniętych w ośrodku... Co tu dużo gadać – uczelnia średnio
przygotowuje do późniejszej roboty. Za dużo nie dały mi też praktyki – idąc do
pracy, wchodzisz na głęboką wodę. Zwłaszcza w ośrodkach z trudną młodzieżą.
Byłam całkowicie zielona, nikt mi nie mówił, co mam robić, ale na szczęście się
udało. Mnie przygotowało środowisko, a nie studia.
https://www.youtube.com/watch?v=wTAibxp37vE
– Możesz to rozwinąć?
– Wychowałam
się w dobrej rodzinie, ale na wielkim blokowisku, „betonowej dżungli”, jak to
ujął w jednej ze swoich piosenek O.S.T.R.
Nie mam jakichś większych obaw przed trudną młodzieżą, bo o wiele
trudniejszych to ja miałam sąsiadów czy kumpli z osiedla. Napatrzyłam się na
nich i ich późniejsze problemy nie były dla mnie szokujące. Trzeba do każdego
podejść jak do człowieka – to klucz. Niektórzy nie są traktowani jak ludzie
nawet przez rodziców. W ośrodku jesteś zamknięty z grupą, z którą nikt inny
sobie nie radzi. Dzieci w jednym z ośrodków, w którym pracowałam, pochodziły z
różnych środowisk, ale z automatu zaczynały chodzić do jednej szkoły. Nieraz
zdarzało się, że bezsilne nauczycielki wyskakiwały do mnie z krzykiem, że mój
podopieczny kompletnie sobie nie radzi z nauką i rozwala im lekcje. Wtedy
spokojnie odpowiadałam, że ja mam pod opieką kilkunastu takich delikwentów i
wcale nie chodzę z tego powodu do nikogo na skargi. Bądźmy poważni.
– Wiem, że to pewnie temat rzeka, ale jesteś
w stanie wskazać główną przyczynę problemów z dziećmi i młodzieżą?
– Będąc
w szkole czy pracując w ośrodkach, doskonale widzę genezę tego problemu. Ludzie
decydują się na potomstwo, nie mając żadnej instrukcji obsługi – nie wiedzą, jak
się z nim obchodzić i jak je wychowywać. Nikt tego nie uczy i większość zajmuje
się dziećmi na czuja. To później wychodzi. To, co małolaci wyprawiają dziś w
szkołach, to jedna wielka masakra, uwierz. Ale to tylko wierzchołek góry
lodowej – ośrodki zamknięte mogę określić słowem „ekstremum”. Ale też nie jest
tak, że trafiają tam wyłącznie ci wywodzący się z rodzin dysfunkcyjnych – duża
część to dzieci z dobrych domów, z którymi rodzice nie są już w stanie sobie
poradzić. Skala problemu jest ogromna. Nie bez znaczenia jest też fakt, że
czasy się kompletnie pozmieniały – gdy byłam dzieckiem czy nastolatką, młodzież
przede wszystkim spotykała się na dworze, dziś siedzi przy telefonach i karmi
kolejne fobie społeczne.
– Masz jakieś sposoby na uczniów, którzy za
główny cel stawiają sobie ciągłe przeszkadzanie w lekcji?
– Kiedyś
musiałeś siedzieć na lekcji, zachowując względną ciszę, bo pilnował tego
nauczyciel i w razie niesubordynacji wyciągał konsekwencje. Teraz jak dziecko
rozwali ci lekcję, nie jest to jego wina, bo... tak się zdarza. U mnie takie
coś nie przechodzi – pomimo luzu i możliwości wyrażenia siebie, na zajęciach
zawsze panuje cisza i dyscyplina. Gdzie
indziej bywa natomiast różnie. Wyobraź sobie młodą nauczycielkę, drugi rok po
studiach, uczącą dwudziestu paru ósmoklasistów. I o ile „żniwem” są szkoły,
kulminację w postaci nastolatków z grubszymi wyrokami mamy w młodzieżowych
ośrodkach wychowawczych. Złodzieje, narkomani, dilerzy, uliczni fighterzy w
wieku od 13. do 18. roku życia – są tam wszyscy. Zajmowałam się grupą 14
chłopaków w jednym z ośrodków, żaden z nich nie mógł wyjść czy nawet włączyć
komputer bez mojej zgody. Nie mają telefonów i... generalnie mogą niewiele.
https://www.youtube.com/watch?v=dHoV8lYY6z8
– Trafienie do takiego miejsca to pewnie szok
nawet dla pewnego siebie, młodego gniewnego.
– Są
cwaniaki, które każą nauczycielowi w szkole spierdalać i mają wyrąbane na
naukę. Potem dostają kuratora, po drodze trafia się jeden czy drugi wyrok i finalnie
lądują w ośrodku. Następnie taki typek po dwóch godzinach po przyjęciu siedzi w
niemałym szoku, zdarzały się nawet zaszklone oczy, bo nie wie, co się dzieje – w
ośrodku są znacznie gorsi od niego, dostaje przydział obowiązków i nie ma
możliwości wyjścia.
– Bywa groźnie?
– Zdarzały
się nawet napaści na wychowawców – mój kolega dostał nożem pod żebra. Szłam
kiedyś na nockę do ośrodka i tuż przed naszym budynkiem zobaczyłam dwie suki
policyjne. Okazało się, że panowie z mojej grupy wyskoczyli z krzesłami do
wychowawcy – dużego, wydziaranego typa – i zdemolowali piętro. Dorosły
człowiek, nawet odbywający wyrok, z tyłu głowy zazwyczaj ma pojęcie
odpowiedzialności i dojrzały umysł, albo chociaż żonę czy dziecko na wolności.
Szesnastolatek nie ma tej świadomości. Części z nich totalnie na niczym nie
zależy.
– A sama miałaś jakieś niebezpieczne
sytuacje?
– Raz
miałam spięcie z chłopakiem w ośrodku. Przegiął i zaczął do mnie mówić na „ty”,
na co nie możesz sobie pozwolić. Resztę grupy wygoniłam do pokoju spać,
grzecznie wyszli. Skończyło się tak, że uciekł przez okno z drugiego piętra i
tyle go widzieliśmy. Rodzina go nie chciała, policja szukała, ale nie wiem, co
dziś się z nim dzieje – bardzo możliwe, że wylądował na ulicy. Ale innych
groźnych sytuacji nie było. Jestem babką, która bezproblemowo pójdzie do takiej
pracy, gdzie może być różnie i gdzie „normalna” kobieta raczej nie zechce się
zatrudnić. Ale pojechałam kiedyś jako wychowawca na kolonię. To był dopiero
hardcore (śmiech). 24 godziny w pracy bez możliwości wyjścia.
– A jaka jest największa nagroda w tej całej
niewdzięczności? Bo nie wierzę, że nie chodzi też o pewnego rodzaju misję.
– Muszę
im tłumaczyć, że coś trzeba zrobić. To duże wyzwanie, ale wprost proporcjonalna
satysfakcja i wdzięczność. Wyciągając rękę do kogoś takiego, pokazujesz, że go
rozumiesz. „Mi też się nieraz nie chce chodzić do pracy” – zapewniam młodych,
nierzadko wprawiając ich w konsternację. Uświadamiam im, że nie różnią się
zbytnio od dorosłych – wszyscy mamy czasem podobne przemyślenia, tylko my,
dorośli, często potrafimy zatrzymać je w głowie, nie realizujemy wszystkich
fanaberii i znamy konsekwencje swojego działania. Wiemy, że jak nie pójdziemy
raz czy dwa do pracy, to nas zwolnią i tyle. Nie wszyscy rodzice poruszają w
ogóle takie tematy i sprawiają nieraz wrażenie, jakby nie myśleli o swoich dzieciach
w kategoriach normalnych ludzi. Przecież to są, do cholery, młodzi ludzie.
– A jaka młodzież jest najbardziej, nazwijmy
to, wdzięczna?
– Pracowałam
z dziećmi z miast, wsi oraz naprawdę trudną młodzieżą, lubię jednak wyzwania.
Jak okażesz się wobec nich w porządku jako człowiek, oddadzą za ciebie
życie. Kiedyś szłam z podopiecznymi z
ośrodka na boisko, a spotykani znajomi śmiali się, że „hoduję swoją armię”.
Kroczyłam wtedy pomiędzy kilkunastoma wyrośniętymi chłopakami – otwierali mi
drzwi i nikt nie mógł powiedzieć na mnie złego słowa ani nawet krzywo
popatrzeć. To były dzieciaki z trudnych, dysfunkcyjnych domów, gdzie nie miały
wsparcia w rodzicach, w szkole były z automatu „naznaczone”, że są z ośrodka,
więc ich zaufanie do dorosłych było dość mocno ograniczone.
– Nie wynika to z faktu, że dorośli nierzadko
sami są roszczeniowi i niewiele wiedzą o szacunku?
– Jestem
wyluzowana, ale jak pracowałam w szkole i słyszałam teksty niektórych rodziców,
gotowałam się w środku. Wpisałam kiedyś spóźnienie dziewczynce z trzeciej klasy
– kilka godzin później otrzymałam od jej matki wiadomość z pretensjami,
dlaczego wpisałam spóźnienie, skoro przywiozła córkę kwadrans przed dzwonkiem.
Co to za czasy? Zamiast spytać swojego dziecka, dlaczego nie dotarło na czas na
lekcję, rodzic prezentuje postawę roszczeniową w stosunku do nauczyciela. I co
ja miałam jej tłumaczyć? Innym razem
byłam świadkiem, jak uczeń naparzał swojego kolegę w twarz workiem na buty.
Wpisałam mu krótką uwagę o biciu kumpla i dostałam w zamian elaborat chyba na
cztery strony – że to jest tylko opinia jednostronna, że to on jest ofiarą, że
mam się wytłumaczyć, że chcą zobaczyć monitoring, że chcą dane wszystkich osób,
które to widziały... a ja byłam tylko na zastępstwie.
– Pamiętam dumę, jak uciekłem z lekcji oknem.
Konsekwencją uwagi był jednak taki opierdol w domu, że ostatecznie pogodziłem
się ze standardowymi sposobami opuszczania sali. Dziś rodzice bardzo utrudniają
pracę?
– Zdarza
się, że uczeń przychodzi do domu, coś tam naściemnia i potem rodzice wyskakują
z pretensjami do nauczycieli. Przez takie sytuacje odechciało mi w ogóle być
nauczycielem – to dziwne czasy. W mniejszych miejscowościach robota w szkole to
jeszcze prestiż, ale w większych miastach mało kto chce pracować w oświacie.
Cywilizacja się zmienia, a edukacja zostaje ta sama. Nauczyciele walczą, żeby
dorównać do najniższej krajowej. Minister Czarnek wymyślił też, że raz w
tygodniu musisz siedzieć w szkole godzinę za darmo, będąc do dyspozycji
rodziców, nauczycieli i dzieci. W praktyce to wygląda tak, że cztery godziny w
miesiącu „pracujesz” za friko.
https://www.youtube.com/watch?v=ecd4BRhxLRs
– Dzieci są nieporadne?
– Całkiem
wyrośnięty jedenastolatek chciał kiedyś, żebym zawiązała mu but, oczywiście
myślałam, że żartuje. Okazało się, że wcale nie, a mama i babcia klękały przed
nim, żeby mu te buty zawiązać. Wiem, widziałam. Widziałam też na WF-ie dziecko
z 6 klasy, które nawet nie miało odruchu złapania piłki. I tu nie chodzi o
żadne umiejętności sportowe, a zwykły odruch. To zresztą szerszy temat –
niektórzy uczniowie nie wpadną nawet na pomysł, żeby po lekcji spakować książki,
dopóki nie powiem im, co mają robić. Dziecko nie umie sobie zapiąć kurtki? To
powinna być rutyna! W mojej szkole jest ponad 800 uczniów i jak widzisz te
codzienne sytuacje, czasami zastanawiasz się, o co chodzi. Rodzice są często
nieświadomi. Może nawet nie zauważają problemu? Nie mają przecież porównania.
Od pewnego czasu swoje myśli luźno spisuję na fanpage'u
Instrukcja wychowania. Przez swoją działalność przede wszystkim
chcę pomagać zagubionym rodzicom, przez co rezultatem będzie pomoc samym
dzieciakom. Każdy jest specjalistą w swojej branży. Nie każdy musi być idealnym
rodzicem. Od tego są specjaliści, żeby zauważać, uświadamiać i naprawiać.
– Ale rodzice pewnie też trochę nie chcą
zauważać problemu, nawet jeśli z tyłu głowy zdają sobie z niego sprawę. Tak
przecież łatwiej.
– Żyjemy
w czasach fast life, ludzie pracują dużo, żeby się utrzymać i dzieci są trochę
zostawione samym sobie. Siedzą w szkołach, chodzą na zajęcia dodatkowe, a w
domach często spędzają czas w telefonach albo przed kompem. Gdy coś jest nie
tak, często od razu zgłaszają się do nauczycieli czy pedagogów. Nauczyciel za
ucznia ma na godzinę od złotówki do dwóch złotych. Musi przekazać wiedzę i nie
dysponuje czasem, żeby ich wychowywać. Niestety. Rodzice są równie bezradni –
sami często się do tego nie przyznają, ale efekty widać gołym okiem. A problemy
nawarstwiają się kosmicznie. W jednym ośrodku miałam kiedyś dziewięciolatka,
któremu sąd zezwolił na weekendowe wizyty u mamy. W piątek wieczorem wyszedł na
przepustkę, a w sobotę rano mama przyszła z nim mówiąc, że go nie chce i się go
boi. Chłopak groził jej, podkradał szlugi. Gdy rozmawiałyśmy, tylko zerkał na
nią spod byka.
– Gdy dzieci od małego obcują z najgorszym,
chyba trudno spodziewać się po nich nagłego olśnienia.
– Miałam
wychowanków tak przesiąkniętych patologią, że w ich ustach wulgaryzmy brzmiały
naturalnie. Dziwne, co? To przede wszystkim wpływ rodziców, którzy z domu
zrobili melinę i kolejny dowód potwierdzający tezę, że dzieci przejmują do
pewnego wieku wszystko od nich. To z pozoru twardzi, już zniszczeni życiem,
młodzi ludzie – nawet jak komuś leci krew, zagryza zęby. I ten sam twardziel
potrafi czekać, czasami bezskutecznie, przez kilka godzin przy telefonie na
kontakt od rodziców. A ci potrafią skrzywdzić, ćpają i upijają się do
nieprzytomności. I mimo że dzieci chodziły bite, brudne, głodne i zaniedbane,
w dalszym ciągu rzuciłyby się za rodziców w ogień. Zawsze ich bronią i nie
mówią złego słowa, choć szybko muszą przez to wchodzić w dorosłość.
– Skoro czasami nawet rodzice mają problemy z
takimi dzieciakami, jak kontrolować grupę pełną nastoletnich ekspertów od
kłopotów?
– Nie
jest łatwo, ale nikt nie powiedział, że będzie. Początki są najtrudniejsze.
Musi minąć trochę czasu, zanim grupa cię zaakceptuje i będzie słuchać. Musisz
być twardy. W resocjalizacji pierwsze dni są bardzo ważne. Albo się do tego
nadajesz, albo nie. Nie ma raczej opcji pośredniej. Podpatrując wielu nauczycieli
i wychowawców, zauważyłam jedną istotną kwestię: młodzi ludzie zachowują się
tak, na ile jesteś w stanie sobie pozwolić.
– Teoretycy uniwersyteccy w swoich
uczonych podręcznikach chyba nie mają recepty na rozwiązanie konfliktów?
– Podręczniki
mogą być bardzo interesujące, ale jak wchodzisz w jakąś grupę, musisz reagować.
Tu i teraz. Albo to czujesz, albo nie. Tym bardziej w resocjalizacji – możesz
być oczytany, zabawny i skończyć kilka szkół, ale dopiero pierwsze dni są
weryfikujące. Czy grupa cię zaakceptuje? Czy będą słuchać, gdy powiesz „zostaw
to”? Co zrobić w momencie, kiedy małoletni zupełnie nie respektuje twoich
poleceń? Tu nie masz argumentów. Zwiążesz go, dasz zastrzyk? Nieraz tylko
odwrócisz głowę i już chcą się tłuc, grzebią przemyconym nożykiem w gniazdku
czy wracają z przepustki upaleni trawą. Tego nie przeczytasz w książce. Nie
dowiesz się, jak poradzić sobie w grupie takich gości. A jeszcze odrób z nimi
lekcje! Zwłaszcza że niektórzy nawet po cztery razy z rzędu nie zdawali z klasy do
klasy. Powodzenia.
– Tu chyba trzeba wrócić do oklepanego, ale w
tym przypadku trafnego powiedzenia: „czym skorupka za młodu nasiąknie...”.
– Dzieci
do pewnego wieku to klony swoich rodziców i tak jak ty je ogarniesz, tak mają.
Dla niektórych to proste i logiczne, ale wielu o tym nie wie. Jak coś się wali, to
myślą, że ktoś to ogarnie za nich albo naprawi się samo. Tak oczywiście nie
będzie. Między innymi dlatego postanowiłam założyć Instrukcję wychowania – żeby
w dość zabawny (mam nadzieję) sposób uświadamiać rodziców, jak mogą robić pewne
rzeczy, które w moim przypadku sprawdziły się niejeden raz. Część z nich myśli,
że wyręczanie dzieci, choćby w tym wiązaniu butów, to oszczędność czasu. Byle
szybciej. Potem takie dzieci w szkole są wyśmiewane. Izolują się, siedzą w
domu, oglądają dziwne rzeczy w necie. Uwierz mi, tych problemów jest masa.
– Często zauważasz, jak rodzice kupują sobie
miłość dzieci?
– Ostatnio
poszliśmy na jarmark bożonarodzeniowy, niektóre dzieci dostały po kilka stów na
jedno popołudnie! Rodzice zamiast kupować i wyręczać powinni zainwestować swój
czas, nawet jeśli im się nie chce inwestować w siebie, żeby przekazać dzieciom
wiedzę i wartości. Czasami śmieję się, że nawet każde meble są sprzedawane z
instrukcją, a to znacznie łatwiejsze do rozgryzienia niż wychowanie dziecka.
– Dzieci dziś zbyt szybko dojrzewają? Nie da
się przecież ocenzurować internetów i odciąć nastolatków od pewnych treści.
– Kiedyś
rozmawiałam ze szkolną panią psycholog, żeby powierzyła mojej opiece kilka problematycznych osób. Dostałam od razu
trzech nastolatków – jedną dziewczynę utożsamiającą się jako chłopak, drugą
pociętą, i trzeciego ucznia, który nie mógł sam ze sobą wytrzymać. Wszyscy z
dobrych domów. Był tam też chłopak w 5 klasie, który ubierał się jak dziewczyna,
nawet robił makijaż. Kiedyś podszedł do niego mój znajomy pedagog i powiedział:
„Ja się na makijażu nie znam, ale puder to masz chyba za ciemny”. Przypomnę,
mówimy o dwunastolatku.
– Gdy miałem 12 lat, znacznie bardziej niż
myślenie o kwestiach okołoseksualnych zajmował mnie mundial we Francji... To
paradoks – z jednej strony małolaci dziś chcą być szybko dorośli, z drugiej nie
potrafią samodzielnie zawiązać butów.
– Dwóch
uczniów spytało mnie, kiedy pójdziemy pograć w kosza, bo bardzo, ale to bardzo
chcieliby zagrać. Zapytałam, czy jestem do tego niezbędna. Czy nie mogą zebrać
ekipy i samodzielnie pójść po szkole na boisko? Okazało się, że jednego z nich
na podwórko nie wypuszcza mama, mógł najwyżej pójść do sklepu pod blokiem. A to
duży, spokojny dzieciak, większy ode mnie, ponad 180 centymetrów wzrostu.
Rodzice się boją. Dla mojego pokolenia
to niewyobrażalne. Nie mieliśmy telefonów, ale jak miałam wrócić o 18, byłam o
18. Rodzice powtarzają, że „Tyle się teraz słyszy i takie są czasy”... A może
kiedyś nie było tak rozwiniętych mediów? Co taki dwunastolatek może robić w
domu? Odpali kompa albo telefon.
– Zdarzyło ci się kiedyś wybuchnąć,
nabluzgać?
– W
szkole to niedopuszczalne – jak coś dojdzie do rodziców, jest dramat. To inny
świat – tam trzeba chuchać, dmuchać i się pilnować. W ośrodkach ta kwestia
odpada. Tam musisz być na levelu dzieciaków. Oczywiście nie żeby kurwować non
stop, ale nie dotrzesz do nich, będąc ę-ą. Sama praca z dziećmi jest fajna,
gorzej z otoczką. Rodzice, wymogi, dokumenty – to bez sensu. Jestem znana z
tego, że nie krzyczę. To dla mnie oznaka słabości. Wolę powiedzieć coś
normalnie, zamiast się wydrzeć. Na początku pracy w dość specyficznym
środowisku małolaci wkurzyli mnie jednak tak mocno, że straciłam kontrolę i
zaczęłam tak się drzeć, że w pewnym momencie zwyczajnie się zakrztusiłam.
Wyszło komicznie, wszyscy – łącznie ze mną – zaczęli się śmiać i potraktowałam
to jako dobrą lekcję na start.
https://www.youtube.com/watch?v=STxu1iOkjq0
– Co najbardziej motywuje takich małolatów?
– Niektórzy
z branży mówią, że nie wierzą w system nagród i kar. A jak w ośrodku skutecznie
zachęcić takich czternastu chłopaków? Jeśli oni nie ogarną piętra, ja będę
musiała to zrobić po pracy. Gdy nadchodził czas porządków śmiałam się, że na
koniec wykonam test białej rękawiczki i jak będzie czysto, włączę im film. Może
znalazłby się nawet i popcorn. Nie mają tego na co dzień, więc dla nich to
atrakcja. Podczas nauki zaczęłam też przemycać teksty rapowe i nawet pisaliśmy
z tego dyktanda! Musiałam jakoś do nich dotrzeć. Kiedyś usłyszałam, że gadają o
grach. Rzuciłam mimochodem coś o Diablo – byli strasznie zszokowani, ale
nabrali dodatkowego szacunku. Czasami dobrze pokazać młodym, że nie jesteś z
epoki kamienia łupanego.
– Zapisujesz w prywatnym notatniku jakieś
zawodowe sukcesy?
– Jak
chcesz zobaczyć spektakularne zmiany, zapomnij. Pewnie całkowicie nie zmienię
im życia, ale jeśli uda mi się powstrzymać któregoś od czegoś głupiego, chociaż
ten jeden jedyny raz, to już jest sukces. „Lubisz przypał? Nie lepiej omijać
kłopoty i mieć luźną głowę?” – pytam ich. Przypomina mi się pewna sytuacja.
Matka chciała wysłać problematycznego syna do ośrodka. Poszłam do dyrektora
mówiąc, że on się nie nadaje do ośrodka, że zniszczą mu tam psychikę.
Postanowiłam go ogarnąć. Dał sobie pomóc. Skończył szkołę, poszedł do
zawodówki, nie jest w ośrodku. Chodzi zadowolony i uśmiechnięty. A matka przez
kilka lat nie mogła sobie z nim poradzić. Niektórzy mają problem z emocjami. W
tym przypadku tak było. W ramach walki z negatywnymi emocjami zaproponowałam mu
sport. Okazało się, że kiedyś chodził na boks. Wrócił na treningi, podszlifował
formę, przestał wybuchać w domu, miał miejsce, żeby się wyżyć, wyrzucić wszystko
z siebie. Jak nie miał treningów, wychodził na bardzo długie spacery z dwoma
swoimi wilczurami. Miał za zadanie je wymęczyć i wytresować. Uświadomiłam mu,
jak młode psy, spędzające większość czasu w mieszkaniu, tego potrzebują. Zajęło
to trochę czasu, ale poskutkowało, wkręcił się.
– Miałaś swoich adoratorów wśród uczniów?
– Do
tej pory mam pudełko od wychowanków i uczniów pełne laurek i liścików! Dostałam
mnóstwo serduszek, maskotek i innych dowodów sympatii (śmiech). Choć
najmocniejsze wrażenie zrobiła na mnie sytuacja, gdy chłopak z ośrodka podszedł
do mnie i powiedział, że chciałby, żebym była jego mamą. A miał mamę i słyszałam,
jak mówił do niej, że ją kocha.
– Masz jakąś tajną receptę na dotarcie do
najtrudniejszych głów?
– Od
dwudziestu paru lat gram w tenisa stołowego. Jest to jeden z nielicznych
sportów, który ma tak znaczący wpływ na mózg, serio. Większość ludzi o tym nie
wie. Musisz być skupiony. Dobrze się wtedy rozmawia. Podczas gry w tenisa, w
kosza albo innej wspólnej aktywności ruchowej, podczas planszówek. Z jednej
strony jesteś skupiony na grze, z drugiej wyluzowany. Odciążasz komuś głowę i
swobodnie rozmawiasz. W moim przypadku zadziałało to wiele razy.
– A jak kontakty z innymi nauczycielami?
– Nie
jestem typem standardowej nauczycielki, zresztą to chyba widać od razu. Raczej
omijam pokój nauczycielski. Wolę przybijać piątki z uczniami, śmiać się jak
najwięcej, biegać za piłką na boisku i robić dziwne zdjęcia – zapraszam zresztą
na swoje strony z fotografiami:
na Facebooku i
Instagramie/ (śmiech).
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą