„Piraci z Karaibów” i powolny spacer Becketta, podczas gdy jego statek eksploduje.
Koleś postrzelony w głowę w samochodzie przez Vincenta Vegę w „Pulp Fiction”. Pamiętam, że był to jedyny raz, kiedy śmiałem się z czegoś takiego.
Dla mnie to Drew Barrymore w pierwszym „Krzyku”. Po prostu świetne wprowadzenie w błąd, rozpoczynające się od największego nazwiska w obsadzie, a po chwili wyeliminowanie bohatera.
Śmierć Boromira. Sposób, w jaki przyjął te strzały i walczył jeszcze przez chwilę, zanim ostatecznie upadł na ziemię – to było po prostu epickie.
Major Kong jadący na bombie w „Dr. Strangelove”.
Śmierć Sama Jacksona w „Deep Blue Sea”. To było po prostu fantastyczne.
Śmierć Borysa w „Goldeneye”.
Kiedy Gandalf padł, walcząc z Balrogiem. Cała pierwsza sekwencja z Dwóch Wież jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem.
Roy Batty w oryginalnym „Blade Runnerze”.
Ostatnia scena „Blackadder Goes Forth”.
Śmierć postaci granej przez Lucy Liu w filmie „Kill Bill”.
Dwie ostatnie śmierci w „The Departed”. Nie będę spojlerować, ale były świetne.
Stalowy gigant.
Park Jurajski – śmierć adwokata w toalecie, którego zjadł T-Rex.
Nacho Varga – BCS.
„Roztapiam się!” – Poszukiwacze zaginionej Arki.
„X-Men: Pierwsza klasa”, kiedy Magneto zabija Shawa, powoli przepychając nazistowską monetę przez jego głowę.
Skaza zabijający Mufasę. Sposób, w jaki się z nim bawił i to, jak patrzył bratu martwo w oczy, gdy go puszczał. Ten film ukradł dzieciom niewinność.
John Marston wychodzący przed swoją stodołę.
Scena śmierci Gusa Fringa w „Breaking Bad”.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą