Stach - drwal nad drwale
tomasz35
·
19 listopada 2007
28 387
20
14
Wcale nie tak daleko, w maleńkiej wiosce na skraju lasu żył drwal, o imieniu Stach. Miejscowość, której próżno by szukać nawet na najdokładniejszych mapach, słynęła na cały kraj z kunsztu jej mieszkańców, krzepkich drwali tak biegłych w swoim fachu, że nikt na świecie nie mógł im dorównać.
Dziadek Stacha był drwalem, ojciec Stacha był drwalem, nic więc dziwnego, że Stach nauczył się trzymać w ręku siekierę, zanim jeszcze wypowiedział pierwsze słowo. Wyrósł na mężczyznę wielkiego i silnego jak tur, który jedną ręką podnosił nawet największe kłody. Od wczesnej młodości Stach bez większego wysiłku wygrywał doroczne mistrzostwa drwali, na które zjeżdżali do wioski śmiałkowie z najdalszych zakątków Skandynawii.
Pewnego roku na zawody przyjechał drwal, którego imię powtarzano w miejscowej karczmie z coraz większym szacunkiem. Stach początkowo był trochę zaniepokojony, ale kiedy przyjrzał się przeciwnikowi, żylastej chudzinie, która nawet w kapeluszu ledwie sięgała mu do brody, poczuł się znacznie pewniej. Od świtu do zmierzchu rąbał z łoskotem drzewa, ani na moment się nie zatrzymując, zostawiając za sobą przesiekę, szeroką jak świeżo zaorane pole.
Bombowy początek tygodnia
Jak to jest, że rzeczy tak straszne i złe jak wybuchy bomb atomowych są jednocześnie tak piękne?
Nie każdy wie, ale jednym z krajów, który posiada bombę jest Francja, znana z "bojowej" armii,
Czy wiesz, że istnieje instrument do próbowania młodych talentów? Chcesz się dowiedzieć jak wygląda? To poczytaj...
Stefan Jaracz, grając w molierowskiej ‘Szkole żon’, zauważył, że występujący z nim Władysław Lenczewski jest pod gazem. Cztery akty poszły gładko, ale w piątym biedny Lenczewski wysiadł zupełnie. Było to tak zabawne, ze Jaracz nie mógł się opanować i odwróciwszy się tyłem do widowni, zaczął się śmiać. Bezradny Lenczewski, mimo suflerskiej pomocy, machnął ręką, podszedł do rampy i z rozpaczą zwróciwszy się do widowni, wyjąkał:
- To są słowa, których wypowiedzieć niepodobna!
***
Józef Węgrzyn pracując z pewnym reżyserem wysłuchał uważnie wielu uwag dotyczących roli, którą miał grać. Długo milczał, wreszcie rzekł:
- Oj, kochany, bo zagram tak, jak pan to sobie wyobraża!
***
Józef Grodnicki, który w latach trzydziestych był dyrektorem Teatru Lubelskiego, wyjeżdżał w lecie ze swoim zespołem na występy do Krynicy. Zwykle na okres ten angażował tzw. kasowych aktorów. Kiedyś gościnnie występujący w zespole Grodnickiego Mieczysław Frenkiel zwrócił uwagę na stylową kanapę stojącą w dyrektorskim gabinecie.
- Jest to instrument – wyjaśnił Grodnicki – do próbowania młodych talentów.
***
Stanisława Wysocka, będąc na generalnej próbie jakiejś sztuki, zachwyciła się charakteryzacją jednego z aktorów, który grając marynarza, paradował w samych tylko portkach.
- Wspaniale – powiedziała Wysocka – robi to wrażenie autentyku. Cały obrośnięty!
Siedzący obok reżyser roześmiał się.
- Stasiu – powiedział – on jest w życiu taki kudłaty.
- Fe, to obrzydliwe - skrzywiła się Wysocka. - Jak można coś takiego pokazywać na scenie!
***
Do siedzącego w kawiarni Józefa Węgrzyna podchodzi pewien aktor.
- Co słychać, mistrzu? – zagaduje kłaniając się przesadnie.
Węgrzyn nie przerywa czytania gazety.
- Można się przysiąść?
Węgrzyn unosi brew.
- Ale upał – mówi dalej natręt, sadowiąc się na krzesełku obok. – A jak zdróweczko, mistrzu?
Węgrzyn nadal milczy, potrząsa tylko nerwowo gazetą.
- A jak tam, mistrzu, w Teatrze?
Wreszcie Węgrzyn nie wytrzymuje i rzuciwszy gazetę krzyczy:
- Coś się pan do mnie przyczepił, tyle ludzi naokoło, a pan do mnie?!
***
Pewien komik, grający maleńki epizod na początku I aktu ‘Hamleta’, pozostał któregoś wieczoru do końca spektaklu. W ten sposób obejrzał po raz pierwszy całą sztukę.
- To wcale niezłe – rzekł potem do kolegów – szkoda tylko, ze tak smutno się kończy.
***
Dyrekcję Teatru Lubelskiego po wyzwoleniu sprawował Antoni Różycki. Grał on wówczas m.in. Adwokata w ‘Adwokacie i różach’. Chłopca zaś, który na zakończenie I aktu wchodził z nim na scenę ze słowami: - „Panie mecenasie, zabiłem człowieka” – grał jeden z młodych aktorów Ryszard Piekarski.
Pewnej niedzieli wybrał się on rowerem do ukochanej, w okolice Lublina. Kiedy wracał już, pełen romantycznych reminiscencji, rower, stary powojenny grat, zaczął płatać mu figle; a to łańcuch, a to pedał, po kolei wszystkie części odmawiały posłuszeństwa. Sytuacja zaczynała być groźna. Piekarski grał bowiem tego dnia w ‘Adwokacie i różach’. Zrozpaczony chłopiec, kiedy na ostatek pękła rama roweru, wsadził pojazd na ramię i rozpoczął maratoński bieg, chcąc zdążyć na czas. Wpadł do teatru w ostatniej chwili, brudny, zziajany, w podartych spodniach. Przerażony inspicjent, nie pytając o nic, wepchnął go na scenę. Ten, nie mogąc złapać tchu, widząc przed sobą Różyckiego-Adwokata, zdołał wybełkotać:
- Panie dyrektorze, złamałem rower…!
Źródło:
Igor Śmiałowski opowiada… [anegdotki teatralne]
Wydawnictwo Iskry, 1973.
W poprzednich odcinkach...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą