Niedziela zaczęła się dosyć pochmurno. Pogoda odpowiednia do prac remontowych. Zanim jednak udałam się w kierunku mieszkanka, zmobilizowałam rodzinę do głosowania o morderczej godzinie (wg co niektórych) a mianowicie o 9.00. Trzeba przyznać, że ruch był nawet dość znaczny. Za to zaskoczyła mnie wielkość płachty do głosowania, ale cóż dałam radę zmieścić z się tym czymś za zasłoną prywatności. ;-)
Prace remontowe jak zwykle mnie podłamały, kolejne pomieszczenie, kolejny odpadający tynk. Coś chyba jednak jest w tej 13. :(
Jednak atrakcją dnia okazała się jazda w kierunku działeczki.
Im więcej wpychających się tym bardziej mojego ojca roznosiło, panów obok w samochodach również. Zaczęły się ostre słowa, ale gdy w pewnej chwili ojciec siedzący koło mnie chciał coś „powiedzieć” gościowi, który siedział w samochodzie po mojej lewej ręce, tego było już za dużo dla mnie. Nawet nie wiedziałam, że tyle stanowczości we mnie. Może to siedzenie na właściwym miejscu tak działa. ;-)
A może po prostu pomyślałam o tym, że to ja "dostanę" od gościa jako siedząca najbliżej, a trzeba przyznać, że nie wyglądał zbyt miło. ;-)
W każdym razie im więcej nerwów było koło mnie tym bardziej skupiona byłam na jeździe wraz z wewnętrznym spokojem.
Ja rozumiem, że sytuacja ogólnie była „ciężka”. Jednak naprawdę wystarczyło tylko odpowiednio zorganizować ten wyjazd dla tych z imprezy (i tu policja by się przydała, która kręciła się gdzieś, ale nie tam gdzie powinna), a o wiele mniej nerwów stracili by ci, którzy wczoraj nieopatrznie wybrali się w tamte okolice.
Ale może taki jest urok Warszawy, brak dobrze zorganizowanych przemieszczeń dla zmotoryzowanych, grunt aby impreza była z odpowiednią frekwencją. ;-)
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą